DWA RAZY BALETOWY SEN czyli „Sen Nocy Letniej”

DWA RAZY BALETOWY SEN czyli „Sen Nocy Letniej”

Rzadko się zdarza aby w jednym sezonie zobaczyć kilka różnych inscenizacji jednego baletu. Ten swoisty renesans przeżywa utwór zaczerpnięty z dramatu Williama Shakespeare Sen nocy letniej. Dwukrotnie w Polsce (w Krakowie i Gdańsku) obejrzałem próby zmierzenia się z komedią omyłek, magią lasu, miłością i zabawą. Efekt pracy choreografów jest różnorodny. Kto wygrywa, kto przegrywa? Oto kilka doświadczeń z wyprawy nie tyle w sen, ale raczej do Snu.

Pod Wawelem – spektakl dla szkół

Zaczęło się niefortunnie. Wizyta w Krakowie okazała się koszmarną podróżą. Spektakl przygotowany w Operze Krakowskiej przez Giorgio Madia okazał się szkolną próbą opowiedzenia pewnej historii. Owszem choreograf, zgodnie ze swoim wytrawnym, dotychczasowym doświadczeniem, starał się wprowadzić wiele humorystycznych scen i układów, ale niestety nie odnalazł godnych partnerów w zespole baletowym. To kompania niezwykle statyczna, a tańca niestety niewiele. Głównym elementem były przejścia z jednej w drugą stronę, co niestety powodowało znużenie i zniecierpliwienie. Pojawiało się pytanie – gdzie ten taniec? Najgorszym okazało się obsadzenie w głównych partiach młodych kochanków artystów dojrzałych, co w efekcie zbliżało wieczór do znanego z Telewizji Polskiej programu Sanatorium miłości. Ale chyba nie o to chodziło twórcom. Wyszło komediowo i niestety satyrycznie.

Madia za głównego bohatera obiera Puka. To bardzo dobry zabieg, bowiem obsadzono w tej partii świetnie poruszającego się Gabriele Togni. Zarówno w klasycznych układach  jak i akrobatycznych sekwencjach dowodzi, że jest niekwestionowanym liderem widowiska. I tu pojawia się kolejne pytanie. Komu on dowodzi? Owszem jest kilkunastoosobowy zespół baletowy, ale jego głównym zadaniem okazuje się przestawianie ruchomej scenografii. Są również chórzystki, które jak zefiry przemierzają scenę to w lewo to w prawo. I są jeszcze dzieci. I to już jest za wiele. Prawda, zawsze młodociani tancerze stają się atrakcją, ale w tym przypadku mieliśmy do czynienia znów z nieskładnym ponownym przechodzeniem od lewej do prawej. Całkowicie zbędny element.

Choreograf chyba sam pogubił się w swoim widowisku. Skoro pierwsze sekwencje odnoszą się do świata rzeczywistego, nie lasu, w którym rządzą Tezeusz i Hipolita, to dlaczego zaślubiny dwóch par mają miejsce w świecie bajkowym – Oberona i Tytanii? Jest to całkowicie niespójne i nielogiczne. Całość spektaklu to forma poszarpanej opowieści, która posiada cechy utworu Shakespeare, ale to raczej bryk sklecony z poszczególnych scen, a nie w pełni spójne przedstawienie.

Analogicznie ma się sprawa z oprawą muzyczną. Tło stanowi kompozycja Felixa Mendelssohna-Bartholdy, ale to też zlepek luźnych sekwencji, które nie w pełni ułożone w całość tworzą oddzielne fragmenty do tańca. Orkiestra pod kierunkiem Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego grała blado i niewyraziście. A marsz weselny, utwór kanoniczny, wybrzmiewający za każdym razem, gdy młodzi idą do ołtarza, pozbawiony był jakiejkolwiek barwy i kolorytu.

Jednak największym kuriozum jest przedstawienie sekwencji grupy rzemieślników przygotowującej występ na zaślubinach młodych. Próba jak i opowieść o Pyramie i Tysbe jest… mówiona. Tak! Zatrudniono aktorów do wykonania tegoż fragmentu opowieści. Te kipiące humorem sceny, które w teatrze dramatycznym stają się kuźnią pomysłowości reżysera, w spektaklu baletowym zostały sprowadzone do opowiastki grupy dżentelmenów. Skrajna niemoc choreografa została obnażona. Widzowie, choć w części zachwyceni, mogą czuć się oszukani. Bowiem wybierając się na wieczór baletowy otrzymali trzydzieści minut zabawy na poziomie taniego kabaretu. I nawet tej sekwencji nie ratuje jedyny tancerz w tym towarzystwie – Bottom wykonywany przez Filipa Świeczkowskiego. Zmieniony w osła ma świetny gest i powtarzalny ruch jak chód zwierzęcia, to już w pseudo radosnej sekwencji pokazu stoi niemo, jako księżyc, w gąszczu trywialnego dialogu.

Ten krakowski spektakl pokazuje słabość lokalnego zespołu baletowego, który siląc się na realizację tegoż baletu skazał siebie na porażkę. Choreograf albo nie miał pomysłu na balet, a jak już go miał, to faktycznie jeden tancerz odpowiadał jego wizjom i aspiracjom – mowa o wspomnianym Gabriele Togni. Za mało jak na artystyczną próbę szacownej instytucji, gdyż spektakl wyglądał jak wprawka amatorskiej grupy tanecznej.

Gdańsk – w nielogicznej podróży w kosmos

Przygotowanie premiery na Wybrzeżu powierzono znanemu w naszym kraju choreografowi Grayowi Veredonowi. Wielokrotnie pracował w łódzkim Teatrze Wielkim realizując opery i balety. A jego taneczna Ziemia Obiecana pozostaje niezmiennie w repertuarze sceny. Sen nocy letniej oryginalnie został zrealizowany dla baletu Opery w Lyonie, którego zespół prowadził Veredon w latach 1982-84, a jego członkiem był obecny dyrektor Polskiego Baletu Narodowego Krzysztof Pastor. Kanwą dla realizacji w Operze Bałtyckiej stała się właśnie inscenizacja francuska. I trzeba przyznać, że lepiej dla baletu jest poszukiwać nowych prób choreograficznych niż powracać do przeżytych utworów, których czas przeminął. Owszem pozostają nieśmiertelne klasyki jak Jezioro Łabędzie czy Dziadek do orzechów, ale do tej kanonicznej grupy trudno zaliczyć Sen Veredona. Bowiem to próba nie przystająca do naszych czasów. Anachroniczna i skostniała. To trochę jak obserwować uwspółcześnioną śmierć w starych dekoracjach.

Bardzo cenię próby budowania zespołu Opery Bałtyckiej. Byłem wielkim orędownikiem Bałtyckiego Teatru Tańca prowadzonego przez Izadorę Weiss, bowiem jej oryginalny język taneczny i poszukiwania choreograficzne dawały szansę na kształtowanie ciekawej kompanii baletowej. To wyróżniało zespół na tle ogólnopolskim, że nie mierzył się z wielkimi produkcjami, ale wypracował własny język wypowiedzi artystycznej. Konkurencyjny wobec nowych form choreograficznych na świecie. Wraz ze zmianą dyrekcji Opery zespołem baletowym zawiaduje Wojciech Warszawski z Izabelą Sokołowską-Boulton, którzy starają się łączyć innowacyjność z formami tradycyjnymi. Efekt to raczej zatrzymanie w połowie drogi. Bowiem brak jasnego sygnału jaka ma być formuła kompanii przy Operze Bałtyckiej to cały czas błądzenie po bezdrożach artystycznej pustyni. To uwagi do repertuaru. Ale co do zespołu to pełen szacunek. Widać ciężką i wytężoną pracę nad budowaniem techniki i tego co najważniejsze – silnego zespołu baletowego.

Jednak w tej podróży nie pomoże Sen nocy letniej. Choreograf w swojej inscenizacji unifikuje świat realistyczny ze światem lasu. Nie ma dualności bohaterów, jesteśmy w jednej płaszczyźnie magii, księstwie leśnego życia. I tu pojawia się pierwszy problem. Za owe miejsce został obrany świat kosmosu, innej planety, nieznanego. Tak rozpoczyna się balet, a horyzont rozświetla właśnie takowy krajobraz. Dodatkowo, jako elementy dekoracyjne, pojawiają się owalne, przezroczyste elementy, które mają budować aurę innego świata. I cóż z tego wynika? Nic. Bo już kostiumy autorstwa Zuzanny Markiewicz, są realistyczne, nie abstrakcyjne i całkowicie nie współgrają z wizją plastyczną Katarzyny Zawistowskiej. Na dodatek scenografia jest skrajnie niefunkcjonalna. Tancerze potykają się o nią, hamuje i ogranicza ruchy. A co gorsza utrudnia odbiór, gdyż część sekwencji jest niewidoczna dla widza.

Taniec to najważniejszy fragment baletu. Można go ocenić pozytywnie. Na szczęście mało jest sekwencji statycznych, chodzonych co dominowało w Krakowie. W Gdańsku rzeczywiście jest balet. Ale Sen nocy letniej to utwór o uczuciach, relacjach i więzi. Ważnym jest aby te związki pokazać w emocjach. Niestety trudno się tego dopatrzeć w Gdańsku. Oberon (Giovanni Chavez Madrid) jest tak zapatrzony w siebie i wykonywanie figur, że w ogóle nie zwraca uwagi na swoją partnerkę (Mayu Takata). Lepiej wypadają relacje pomiędzy młodymi – nieszczęśliwie zakochanymi. Dwa duety to Hermia (Maria Kielan-Yoshimoto) i Demetriusz (Gento Yoshimoto) oraz Helena (Gwenlian Davies) i Lizander (Ruadhri Maguire). Z tego kwartetu na szczególne wyróżnienie zasługuje Davies, która całą sobą jest na scenie. Ma świetny oryginalny ruch, a dodatkowo jej mimika oraz zawziętość i uśmiech to atuty partii. Bardzo korzystnie wypadają sekwencje zespołowe i nie najgorsze zagospodarowanie rzemieślników. Jednak postać Puka (Sayaka Haruna-Kondracka) to kolejne totalne nieporozumienie. Jak szogun z innej bajki wskakuje na scenę, niczym pojawia się i znika, będąc może i atrakcyjnym siłowym tanecznym przerywnikiem, ale w ogóle nie skomponowanym z pozostałą częścią baletu. Dużo nierówności i nielogiczności wkrada się w zaproponowany wieczór w Gdańsku.

Na oddzielną uwagę zasługuje przygotowanie strony muzycznej. Prowadzenie orkiestry powierzono Annie Duczmal-Mróz. Wydaje się to kolejną pomyłką. Bowiem dyrygentka nie ma doświadczenia w prowadzeniu wieczorów baletowych, tym samym przygotowała muzyków jak do wieczoru symfonicznego, wielokrotnie nie zwracając uwagi na akcję sceniczną będąc pochłoniętą prowadzeniem zespołu w orkiestronie. Owszem brzmi on bardzo poprawnie, trudno zarzucić brak precyzji wykonania, ale jakby wszyscy zapomnieli w jakom celu znajdują się w tym miejscu – nie prezentacji własnego kunsztu, ale współgrania z taneczną formą sceniczną. I jeszcze jeden mały zgrzyt to program i zamieszczony tekst Mike’a Urbaniaka. Autor pisze o przyczynach wszelkich perypetii miłosnych, których jest powodem przywiezienie urodziwego chłopca hinduskiego. Tylko, że takowa postać nie pojawia się w balecie Opery Bałtyckiej. Program, który winien być przewodnikiem dla widza staje się prezentacją erudycji autorów, których artykuły całkowicie oderwane są od przygotowanej inscenizacji. Bardzo dziwny i zdumiewający zabieg.

Podsumowując dwa wieczory w Krakowie i Gdańsku to wprawki i próby poznania Snu nocy letniej. I tak jak tytuł są one letnie artystycznie i ułomne w ukazywaniu kunsztu sztuki baletowej. Pozostają zatem mistrzowie: John Neumeier i George Balanchine, których wizje Snu nocy letniej to kanon wielkiej sztuki baletowej.

Sen nocy letniej, muz. Felix Mendelssohn-Bartholdy, chor. Giorgio Madia, zespół baletu Opery Krakowskiej, premiera: październik 2019; Sen nocy letniej, muz. Felix Mendelssohn-Bartholdy, chor. Gray Veredon, zespół baletu Opery Bałtyckiej, premiera: luty 2020.

                                                                                                                                                           [Benjamin Paschalski] 



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *