Ja ciebie kocham a ty mnie – Recenzja musicalu AIDA

Ja ciebie kocham a ty mnie – Recenzja musicalu AIDA

Pisanie o teatrze muzycznym nastręcza wielu trudności. Opera, operetka czy musical traktują zazwyczaj o najpiękniejszym uczuciu – miłości. Mimo błahych treści libretta, w ostatnich latach inscenizatorzy coraz częściej eksperymentują na scenach operowych. Ich prace rewolucjonizują tę wydawałoby się najbardziej skostniałą dziedzinę sztuki. Wspomnieć warto o ostatnich osiągnięciach polskich reżyserów: Krzysztofa Warlikowskiego czy Mariusza Trelińskiego. Wielkie sceny, możliwości techniczne i artystyczne przełamują konwenanse konserwatywnych upodobań publiczności tworząc nowe monumentalne widowiska muzyczne, które stają się przyczynkiem do analiz recenzentów i dyskusji melomanów.

W ogonie za zmianami w sztuce operowej pozostaje musical. Wydaje się to szokujące, gdyż ta młodsza siostra operetki winna rewolucjonizować i zmieniać postrzeganie muzycznej sceny. Nic bardziej mylnego. Po ostatniej premierze w Teatrze Muzycznym Roma można odnieść wrażenie, że dochodzi do uwstecznienia pomysłów, a propozycja tej formy artystycznej w coraz mniejszym stopniu przystaje do rzeczywistości.

Warszawska scena przy ulicy Nowogrodzkiej nazywa siebie polskim Broadwayem czy West Endem. No cóż, to już dużo jeżeli widzowi proponuje się takie porównanie. Ten, kto nie był zagranicą może zauroczyć się tego typu stwierdzeniem. Jednak rzeczywistość wygląda inaczej. W amerykańskiej i brytyjskiej alei rozrywki można spotkać spokojnie kilkadziesiąt musicali dziennie. Każdy z nich posiada wspaniałych wykonawców, których obsada wielokrotnie zamyka się liczbą kilkudziesięciu występujących. Roma to zaledwie jedna premiera na dwa lata. Za każdym razem jak odwiedzam to miejsce i porównuję z doświadczeniami zagranicznych scen musicalowych, mam wrażenie, że jest ona ubogim krewnym swoich wzorców. Dlaczego? Zawsze zespół wykonawców jest uszczuplony. Gdy w prezentacjach poza krajem mamy kilkunastu tancerzy, to w Warszawie jest ich zaledwie kilku. I te porównania można mnożyć. Niestety nie będą z korzyścią dla sceny naszej stolicy.

Ostatnia premiera Romy to musical spółki Elton John i Tim Rice – Aida. Reżyserii podjął się dyrektor sceny Wojciech Kępczyński. I niestety to kolejny raz odcinanie kuponów od poprzednich realizacji. Widać to głównie w scenografii opartej na ruchomych platformach i graficznych projekcjach. To było i w Mamma Mia oraz w Pilotach. W przypadkach musicali, takich jak najnowsza produkcja, należy posiłkować się wzorcami oryginalnych inscenizacji i może lepiej było zaprosić sprawdzony zespół zagranicznych realizatorów? Oglądając spektakl ma się wrażenie, że reżyser ograniczył się do wskazania miejsc i pól gry, a wszystko inne miały załatwić umiejętności taneczne i wokalne. Ale jednak wszystko nie jest takie proste. Bowiem musical to sztuka, która wymaga pracy koncepcyjnej i logicznej. Nie jest samograjem, ale aktem wysokiego poziomu o czym świadczą wzorce zachodnie. Największym kuriozum, z którego podśmiechuje się widownia, jest tłumaczenie libretta. Są to wielokrotnie zadziwiające kulfony językowe. Nie ma czego gratulować jego autorowi Michałowi Wojnarowskiemu. Choreografia przygotowana przez Agnieszkę Brańską też jest mizerna, oprócz scen w obozie Nubijczyków. Układy z powtarzalnymi, siłowymi gestami są zabawne i nie oddają charakteru poszczególnych scen. W ogóle spektakl nie niesie, posiada melodyczne utwory, ale wypadają one z ucha tak szybko jak do niego trafiły. Szkoda, że muzyka Eltona Johna, ikony popu, idealnie wpasowała się w statyczną inscenizację warszawską, która przypomina Festiwale Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu.

Tak jak przed laty letni przegląd nadmorski posiadał swoich pozytywnych bohaterów, tak też jest i w tym przypadku. Są to soliści, którzy spełniają pokładane w nich nadzieje, głównie w warstwie wokalnej. Mowa o Basi Gąsienicy-Giewont jako Aidzie i Pawle Mielewczyku jako Radamesie. Tylko co z tego jak zazwyczaj śpiewają o tym samym, albo tak pokrętnym tekstem, że nie ma on nic głębszego do przekazania. Smutny to wniosek i konstatacja.

Zastanawia wybór tytułu. Co zmotywowało Wojciecha Kępczyńskiego do zrealizowania właśnie Aidy. Świat przeszłego i obecnego musicalu iskrzy się tytułami godnymi pokazania na warszawskiej scenie. A ostatnia premiera została uśmiercona powtarzalnością i chyba pychą dobrodziejstwa, że i tak tłumy odwiedzą warszawski Broadway niezależnie od wystawianego tytułu.

Aida, Elton John i Tim Rice, reżyseria: Wojciech Kępczyński, Teatr Muzyczny Roma w Warszawie, premiera: październik 2019.

Benjamin Paschalski



2 thoughts on “Ja ciebie kocham a ty mnie – Recenzja musicalu AIDA”

  • Az pozwole sobie skomentowac.

    Drogi autorze!
    Recenzje, nawet te najbardziej krytyczne, sa zawsze potrzebne. Coz jednak z tego, skoro w Pana tekscie roi sie od podstawowych bledow, ktore obnazaja Pana brak znajomosci realiow.
    Na poczatku dodam, ze romowskiej Aidy (jeszcze) nie widzialam. Ba, w Polsce jestem tak rzadko, ze jak zalicze jeden spektakl na rok, to duzo. Za to mam West End na wyciagniacie reki i smialo z tego korzystam. Z tego tytuly pozwole sobie odniesc sie do kilku Pana zarzutow:.
    1. Pisze Pan, ze Roma aspiruje do bycia polskim West Endem/Broadwayem. Doprawdy, w dobie Internetu nie trudno sprawdzic, jak luzno potraktowal Pan cytaty Pana Kepczynskiego w tej kwestii. Nie trzeba byc mistrzem logiki, zeby wywnioskowac, ze takie cos jest fizycznie niemozliwe. Roma aspiruje do przynoszenia tych tytulow nad Wisle i do robienia produkcji na swiatowym poziomie, to tyle. Czy im wychodzi? Kwestia sporna, mi sie wiele ich spektakli nie podoba, ale Panskie stwierdzenie w tym tekscie sa absurdalne. A co do wystawiania jednego tytuly przez dwa lata a nie kilkunastu, mam nadzieje, ze Pan zdaje sobie sprawe jak niedorzecznie to brzmi. Poza tym, prosze sobie poszukac jak dlugo pewne tytuly okupuja niektore teatru w Londynie – Wicked, POTO, Les Mis (teraz z przerwa), The Lion King, Matilda. Wszystko zalezy od tytulu, liczby widzow, tego na jak dlugo jest licencja…
    2. A skoro o licenjach mowa – ewidentnie nie zdaje Pan sobie sprawy, ile kosztuja licencje na topowe spektakle i jakie maja obwarowania (chociazby etniczne, tak jak Hamilton). Romy na nie po prostu nie stac. POTO, Les Mis, Deszczowa, Mamma Mia – to bylo wszystko w ich zasiegu, bo sa ehkem stare. . Ale Dear Evan Hansen, Six, Waitress, Wicked – one za duzo kosztuja. Ba, czy zdaje Pan sobie sprawe jak trudno bylo na przyklad sprowadzic DEH na West End? Gwarantowany hit, teatry dostepne, a i tak byl z tym olbrzymi problem! O Mean Girls czy Beetlejuice na WE ani slychu. A mowimy o jednym z najbardziej dochodowych miejsc na swiecie a nie stolicy bylego kraju postkomunistycznego.

    O kwestiach dotyczacych samego spektaklu nie bede sie wypowiadac, bo raz ze go jeszcze nie widzialam, a dwa ze to zawsze bardzo subiektywne. Sama na przyklad ucieklam w polowie z ETAJ, gdzie wszyscy sie nim zachwycaja. Coz.
    Stad moge uwierzyc w reszte zarzutow stricte scenicznych, natomiast powyzsze dwa punkty stanowia dla mnie przeslanke, ze ma Pan sporo w kwestii douczenia sie o swiecie musicalowym.
    Polecam troche wiecej poczytac na ten temat, moze tez poklepac sie w piers i zredagowac tekst bo poki co obnazyl Pan w nim jedynie swoja niekompetencje.

    Pozdrawiam,
    Nika

    • Aż pozwolę sobie skomentować. Bardzo lubię takie sytuacje, które przypominają rodzinny obiad z młodzieńczych lat. Gdy nastolatek próbuje włączyć się w rozmowę dorosłych zawsze usłyszy – nie odzywaj się, co Ty o tym wiesz. I trochę tak to wygląda w przypadku Pani komentarza do mojej recenzji. Jednak muszę Panią wyprowadzić z błędu. Autor doskonale zna życie teatralne i musicalowe Londynu i Nowego Jorku, gdyż wielokrotnie tam przebywał. Co więcej jest obeznany z systemem jego organizacji i dlatego pozwala sobie na tego typu opinię. Nie da się w żaden sposób porównać tych światów z nadwiślańską rzeczywistością, a czyni to dyrektor Teatru Roma. Sprowadzanie musicali ze świata to nie tylko domena tej sceny i jakoś nikt inny nie robi takowych paralel.
      Po pierwsze, Teatr Muzyczny Roma jest miejską instytucją kultury finansowaną z pieniędzy publicznych, a nie tylko dochodów z biletów. Jeżeli mamy dokonywać porównań to chyba należałoby skomercjalizować działalność. Z formą organizacyjną łączą się określone zadania – upowszechnianie kultury. Jedna premiera na dwa lata to chyba zbyt mało w tej materii. Scena przy Nowogrodzkiej nie oferuje nowinek, odkryć (oprócz Pilotów) – jak ma to miejsce na Broadwayu czy West Endzie, ale pokazuje produkcje docenione, w inscenizacjach, które są mało komunikatywne dla współczesnego odbiorcy. W moim odczuciu tak jest właśnie z Aidą.
      Po drugie. Tak jak Pani napisała, że rzadko bywa w kraju, to poinformuję, że istnieją w Polsce, w mojej opinii, sceny oferujące ciekawszy repertuar, który nie stroni od poszukiwań artystycznych – Teatr Capitol we Wrocławiu lub wystawia musicale na bardzo dobrym poziomie – Teatr Muzyczny im. Baduszkowej w Gdyni. W samej stolicy jest Teatr Syrena, który działa jako scena musicalowa. Inne teatry również podejmują owe próby i wychodzą zwycięsko (Teatr Żydowski – Śpiewak jazzbandu). Sukcesem tych miejsc jest poszukiwanie i odkrywanie, a nie powielanie i odtwarzanie.
      Po trzecie. Według mnie najważniejsze. Musical potrzebuje sprawnych realizatorów. Takowym mistrzem w Polsce jest Wojciech Kościelniak. Ale i wystarczy pojechać do Berlina aby obejrzeć Skrzypka na dachu w reżyserii Barrie Kosky’ego, który z oklepanej historii uczynił zjawiskową przygodę muzyczną. Poszukiwanie i odkrywanie to zadanie teatru. Nie powielanie i powtarzanie.
      Po czwarte. Myślę, że znam lepiej niż Pani osiągnięcia musicalowe Wojciecha Kępczyńskiego. Sięgają one czasów jego dyrekcji w Radomiu, gdy przygotował Józefa i i cudowny płaszcz snów w technikolorze, a był to rok 1996. Bardzo to doceniam jak i to co zrobił dla przybliżenia polskiemu odbiorcy tejże sztuki scenicznej. Tylko jest małe ale… Czasy się zmieniły, a ja mam odczucie, że styl realizacyjny pozostał niezmienny. Jest on już nieadekwatny do naszych bieżących dni.
      Poprzednikiem Wojciecha Kępczyńskiego na stanowisku dyrektora w Teatrze Muzycznym Roma był Bogusław Kaczyński. Chciał z tej sceny zrobić drugą Metropolitan Opera. Szumne zapowiedzi, małe efekty. Obecnie mam te same odczucia. Aby była Roma drugim Broadwayem czy West Endem potrzebuje zmiany programu, nie tylko odtwarzania, ale i poszukiwania. Co więcej jestem orędownikiem różnorodnego, stałego repertuaru. Ale nie mi o tym decydować.
      I na koniec. Co do bicia się w pierś. Robię to codziennie wieczorem. Myśląc o dobrym teatrze w Polsce, również tym muzycznym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *