WSTRZĄŚNIĘTY, NIEWZRUSZONY czyli „Lazarus” – Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu

WSTRZĄŚNIĘTY, NIEWZRUSZONY czyli „Lazarus” – Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu

Teatr muzyczny, musical, operetka, wodewil kierują się swoimi prawami. Podstawowa zasada – nie może być nudno! Wielokrotnie utwory posiadają lekką, nieskomplikowaną fabułę, ale dzięki temu opowieść jest wartka i trafia do szerokiego odbiorcy. Cenię wrocławski Teatr Capitol za różnorodny repertuar, poszukiwania artystyczne, świetny zespół. Jednak czasem nie wychodzi tak jak się zakładało, choć wszystko mówi, że to powinien być sukces a jednak nie jest.

Ostatnia premiera dolnośląskiej sceny to Lazarus do muzyki Davida Bowie i libretta Enda Walsha. Miało być odkrywczo i zjawiskowo bowiem polskiej produkcji podjął się Jan Klata. I chyba na oczekiwaniach się skończyło. Pierwszym i najprawdopodobniej największym grzechem przedstawienia jest jego przypadkowość. Trudno odnieść inne wrażenie, że treść została sztucznie dopasowana do utworów muzycznych. I jest to tak kuriozalny zlepek, że ze zdumienia można przecierać oczy o co w ogóle chodzi. Zapowiedzi prasowe nie współgrają z akcją sceniczną. Owszem głównym bohaterem jest Newton, ale nie przybywa na ziemię z innej planety gdyż on już na niej jest, przeszedł swoją historię i oczekuje na powrót do domu. Zdobył fortunę, jest samotnikiem i odmieńcem, o którego starają się walczyć bohaterowie opowieści. Jednak wątki są całkowicie nijakie, pozbawione dramaturgii i nie wiadomo czemu służą. Dla przykładu w pierwszej scenie poznajemy Michaela, a dwie sceny później ginie z rąk Valentine i nie wiadomo dlaczego stracił życie. Bardzo wiele jest tych niewiadomych, tajemnic i zagadek. Rodzi się z tej opowieści wniosek, że mamy opowieść o człowieku, który poszukuje i można na tym poprzestać. Musical w Capitolu to składanka muzyczna, gdzie czeka się na piosenkę, aby potem westchnąć z zadumą –  o czym jest ta opowieść?

Jednym z największych grzechów przedstawienia jest wykonywanie piosenek w oryginale. To jest bezsens, który zmusza widza do nieustannego podnoszenia głowy w celu czytania przekładu, albo delektowania się angielską wersją. Tylko jeżeli już zastosowano ten zabieg to trzeba pamiętać, że wykonują je polscy artyści, którzy nie władają biegle językiem Davida Bowiego. Lepiej pozostać w domu i posłuchać jego przebojów w oryginale.

Przedstawienie posiada swoje walory. Jest nim reżyseria Jana Klaty. Posiadając średniej jakości materiał sceniczny dokonał interesującego zabiegu artystycznego wykorzystując maksymalnie nowe technologie wizualizacji autorstwa Natana Berkowicza. Świetne projekcje stają się tłem dla piosenek tworząc w ten sposób atrakcyjne klipy muzyczne jak w latach dziewięćdziesiątych XX wieku. Niekwestionowanym zwycięzcą pozostaje Marcin Czarnik w roli Newtona. Wyrazisty i tajemniczy, pełen pewności i kruchości, a co ważne świetny głosowo w licznych utworach Bowiego.

Jednak wrocławska próba poszukiwania nowych utworów scenicznych jest porażką gdyż ukazuje, że im dziwniej tym lepiej jest złą drogą dla sceny muzycznej. Prostota, jasny przekaz i metafora wygrają zawsze ze  światem niejasnych i wyimaginowanych zdarzeń znanym tylko autorowi tekstu.

Lazarus, David Bowie i Enda Walsh, reżyseria: Jan Klata, Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu, premiera: wrzesień 2020.                                                                                                                                      

                                                                                                                                                           [Benjamin Paschalski] 



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *