KLASYKA SPOTYKA ROCK – „BLACK SABBATH – THE BALLET” – BIRMINGHAM ROYAL BALLET

KLASYKA SPOTYKA ROCK – „BLACK SABBATH – THE BALLET” – BIRMINGHAM ROYAL BALLET

Poszukiwania baletowe są coraz bardziej oryginalne. I oczywiście to wielki pozytyw. Chęć dotarcia do jak najszerszego odbiorcy winna być priorytetem wszystkich scen, aby nie zamykać się na jedną stylistykę i ograniczać, na przykład, tylko do klasycznego repertuaru. Owe wyzwanie podjął Birmingham Royal Ballet, kierowany od 2020 roku przez Carlosa Acostę, wspaniałego, ikonicznego tancerza kubańskiego. Sama tradycja zespołu jest długa i zawiła. Warto wspomnieć, że historia sięga roku 1931, gdy Ninette de Valois ufundowała zespół w londyńskim Sadler’s Wells Theatre. Przez lata był to dom kompanii, która również szeroko funkcjonowała w objeździe. W 1987 roku, gdy powstała scena Hippodrome w Birmingham, rada miasta zaprosiła zespół jako rezydenta. Tak też się stało w 1990 roku, a grupa zmieniła nazwę na Birmingham Royal Ballet. Jest drugą co do wielkości w Wielkiej Brytanii, tuż za Royal Ballet, a przed English National Ballet. I choć repertuar to głównie klasyka, w tym sezonie produkcje w choreografii dawnego szefa Petera Wrighta, ale są i nowe poszukiwania. Na otwarcie sezonu świetnie pomyślane przedsięwzięcie, które okrzyknięto hitem na Wyspach, a bilety wyprzedane są we wszystkich miejscach prezentacji. Birmingham to miasto szczególne, kto był to potwierdzi – praktycznie nic w nim nie ma. Zero zabytków, deptak, tyle. Ale to właśnie tu powstała grupa Black Sabbath, ikona muzyki hardrockowej i prekursor heavy metalu. Inauguracja z roku 1968 zredefiniowała świat muzyki. Był to swoisty przełom, a kilkanaście albumów, miliony sprzedanych płyt zbudowały rzeszę fanów na całym świecie. Przechadzając się ulicami Birmingham można natrafić na ławeczkę poświęconą artystom. A w obecnym sezonie Birmingham Royal Ballet zaprezentował widowisko taneczne czerpiące z twórczości bandu.

Carlos Acosta postawił poprzeczkę niezwykle wysoko. Przedstawienie podzielone jest na trzy autonomiczne części, które łączy się w żywiole tańca w finale. Szef artystyczny zaprosił do realizacji trójkę choreografów, który pracowali z trzema kompozytorami. Ten nakład pracy i pomysłów już jest imponujący oraz odkrywczy. Zamysł szedł w kierunku, aby nie opowiadać chronologicznie historii, ale by piosenki – muzyka i słowa, stały się inspiracją dla tanecznej narracji. I może nie ma linearnych opowieści, to raczej fantazje na temat zespołu, to on jest w centrum uwagi. Wywiady z członkami grupy, ikonografia, wykorzystanie gitary i wokalizy ma jasno kierować znaczenia, że to jest świat muzyki widziany oczami ruchu. I założenia są jak najbardziej słuszne, tylko że z czasem ów zamysł się wyczerpuje i widz się zastanawia po co ten cały zamęt z Black Sabbath jak każda część poczyna być podobna do poprzedniej, przetworzona muzyka oddala się od rockowego brzmienia, a taniec owszem efektowny nie mówi absolutnie o niczym. Tworzy się celebra, akademia ku czci. Owszem wielka i pokaźna. Tylko, że chybiona.

Całość otwiera Heavy Metal Ballet w układzie Kubańczyka Raula Reinoso. To swoisty obrzędowy sabat. Źródło dla muzyki zespołu. Wyczerniona przestrzeń i analogiczne kostiumy budują mroczną atmosferę. Początkowy zespołowy taniec – owszem żywiołowy i spontaniczny – jest przerażająco nierówny, każdy ruch jest niezgrany, nieskoordynowany, jakby zabrakło prób, troski. Z czasem wykonania jest lepiej, ale pierwsze wrażenie nie jest najlepsze. Pozostaje niesmak. Wyciszone fragmenty – świetny duet w niekończącym się pocałunku to przykład pomysłowości i oryginalności, czułości i miłości. Matilde Rodrigues i Ryan Felix, nie odrywając ust od siebie, tworzą symbiozę tańca i uczuć. Równie udanie wypada, tańcząc na pointach, Eric Pinto Cata, którego precyzja ruchu jest niesamowita, wręcz olśniewająca. Jednak choreograf wprowadza różne elementy, które wzbudzają uśmiech na twarzy, a nie zachwyt. Banalne czarne postaci w płaszczach czy kuriozalna scena z wózkiem, który wiruje na sznurku wokół jednego tancerza. Część pierwsza wygląda tak jakby Raulowi Reinoso starczyło pomysłów na dziesięć minut, a do zagospodarowania miał trzydzieści. Jego kreska tańca jest klasyczna, powierzchowna i powtarzalna. Właściwie mało oryginalna. Zupełnie odmiennie wypada fragment drugi. Część Brazylijki Cassi Abranches ma odmienny klimat i styl. The Band odwołuje się do składu zespołu, w tle pobrzmiewają fragmenty wywiadów, wypowiedzi, rozmów. Choreografka ma świetny pomysł na realizację zadania. Wprowadza elementy capoeiry, które idealnie współgrają ze słowem mówionym. Ruch poszczególnych solistów, na wypowiedzianych słowach, jest dynamiczny, nierówny, oryginalny. Owe elementy przeplatane są ciekawymi kompozycjami Black Sabbath zaaranżowanymi przez Sun Keting. Pełne witalności i żywiołowości tworzą masową eksplozję ruchu, w której widać współczesną, oryginalną myśl taneczną. To nie tylko wspomniana capoeira, ale także elementy tańców latynoamerykańskich kształtują narrację. Finał, który miał być feerią i eksplozją ruchu, jest zadaniem w pół drogi. Everybody is a Fan w choreografii Pontusa Lidberga, znanego szwedzkiego artysty, zastanawia. Sam układ i jego pomysł odwołuje się do prac Williama Forsythe, głównie Playlist (Track 2), gdzie nośna muzyka budowała żywiołowe, pełne eksplozji klasycznego tańca widowisko. Lidberg czerpie z owego pomysłu garściami, tylko jego układ jest zwyczajnie nudny. Nie wiadomym jest w jakim celu – jedyny element dekoracji, srebrny wywrócony samochód, ze srogim diabłem – wędruje z jednej części sceny do drugiej. Niczego to nie zmienia, niczego nie mówi. Następnie krążki wcześniejszych płyt, zawieszone w poprzednich częściach, materializują się i stają podestem dla wykonawców, z ponownie wprowadzonym gitarzystą Marckiem Haywardem, który bryluje na strunach w części pierwszej i trzeciej. Tylko te zabiegi mają na celu ukrycie braku pomysłu na finał, który winien być eksplozją, a jest powolnym, sennym eposem, owszem ze spektakularnym tańcem w wykonaniu całego zespołu na końcu. Część trzecia nie daje poczucia spełnienia, owszem potwierdza tezę, że rock spotkał się z klasyką tańca i wszystko jest możliwe, tylko nie ma odpowiedzi czemu służyło owe zjednoczenie. Najwięcej słów zadowolenia należy kierować do zespołu tanecznego. Mimo początkowej wpadki, kolejne fragmenty wypadają niezwykle korzystnie. Widać wielkie umiejętności, siłę i zapał. W tym przypadku wygrywa klasyka nad współczesnością, choć żywiołowości w części drugiej nie da się zapomnieć jako jasnego punktu wieczoru.

Artystom towarzyszyła orkiestra Royal Ballet Sinfonia pod batutą współkompozytora części pierwszej i autora muzyki trzeciej – Christophera Austina. Brzmi niezwykle ciekawie i oryginalnie z wykorzystaniem elektroniki i efektów dźwiękowych. Świetny montaż buduje niesamowity klimat świata hardrocka z symfoniką. Cała trójka kompozytorów (Marko Nyberg, Sun Keting oraz Christopher Austin), mając do dyspozycji cały kalejdoskop repertuaru Black Sabbath, wykorzystała zaledwie kilka utworów, które przetworzone, zinstrumentalizowane i zorkiestrowane brzmią odmiennie, ale posiadają nutę drapieżności.

Publiczność była wyraźnie podzielona. Część wstała i gromkimi brawami oklaskiwała wykonawców. Spory odsetek zachował się zachowawczo i wycofanie. I to jest właśnie taki wieczór sprzeczności i niedopowiedzeń. Świetny, odkrywczy pomysł, ale gorzej wypada realizacja. Przegrywa balet, który jest powtarzalny i przewidywalny, oprócz części drugiej. A przecież muzyka Black Sabbath rewolucjonizowała świat, zmieniała rzeczywistość, przyciągała tłumy, kształtowała subkulturę. Rewolucji w tańcu nie będzie. Pozostała próba i trzeba liczyć na kolejne. Bowiem martwa sztuka umiera.

Black Sabbath – The Ballet, muzyka oryginalna Black Sabbath, choreografia Raul Reinoso, Cassi Abranches, Pontus Lidberg, Birmingham Royal Ballet, premiera: wrzesień 2023, pokazy w Plymouth.

[Benjamin Paschalski]


Foto: Birmingham Royal Ballet