ZRODZONA ZE ŚMIERCI czyli „Frida” – Het Nationale Ballet w Amsterdamie

ZRODZONA ZE ŚMIERCI czyli „Frida” – Het Nationale Ballet w Amsterdamie

W jednej z dzielnic Meksyku stoi niebieski dom z zielonymi okiennicami. Po środku wejście udekorowane w różnokolorowe kwiaty. Napis oznajmia – dom Fridy. Przed nim kolejka chcących oddychać przeszłością artystki. To ci, którzy znają lub chcą poznać tę magiczną, ciągle nieodkrytą bohaterkę Meksyku. Kilka ulic dalej kolejna rezydencja. Zupełnie odmienna. Żółte ogrodzenie, nijaka posesja. Tu ukrywał się Lew Trocki, gdzie dosięgła go ręka partii i śmierci. Dwójka wybitnych ludzi prawie na jednej ulicy. To niesamowite doznanie i przeżycie. Również takowym była ostatnia wizyta w Amsterdamie, gdzie w Het Nationale Ballet Annabelle Lopez Ochoa przygotowała baletową wersję opowieści o Fridzie Kahlo.

Premiera w stolicy Niderlandów to opowieść o losach Meksykanki, której cierpienie i ból fizyczny spowodowany chorobą oraz wypadkiem z młodości, przetykany był chwilami radości i szczęścia. Choreografka, we współpracy z dramaturżką Nancy Meckler, w miarę wiernie odtwarza losy malarki – prymitywistki. Samouczki, którą właśnie choroba rzuciła w wir artystycznej twórczości. Magiczne postaci i pejzaże pełne kolorowej pierwotności Meksyku zlewają się z realistycznymi sekwencjami życia. Jednak twórczynie swoją opowieść definiują jako historię pisaną przez śmierć. Elementem łączącym poszczególne sceny są fantazyjne szkielety, które prowadzą Fridę przez gąszcz życia, pragnień i spełnienia. Są od pierwszej sceny, narodzin młodej Fridy, towarzyszą jej non stop jako cienie, realne postaci i swego rodzaju ironiczne komentarze akcji. Ten zabieg definiuje postać głównej bohaterki. To właśnie codzienność jest cierpieniem, owszem taką kostką smalcu z bakaliami, ale świat wnętrza i samotności, a w konsekwencji śmierć, staje się wybawieniem. I rzeczywiście taki jest ten spektakl. Samotność Fridy, której relacje rodzinne i związek z Diego Riveirą dalekie były od ideału, ukazany jest przez pryzmat jej twórczości i fantazji. Wnętrza. Te sceny w przedstawieniu wypadają najbardziej okazale. Swoistym alter ego malarki jest jeleń, również jedna z postaci malarskich, który towarzyszy jej nieustannie. Wielokrotnie przewijają się postaci ptaków oraz męskich archetypów Fridy w zjawiskowych kompozycjach kostiumów i świetnym ruchu przywodzącym na myśl hipnotyczny taniec derwiszów.

Dekoracja spektaklu jest niezwykle uboga. Głównym elementem jest światło, które od czerni rozbłyskuje do różnobarwnej tęczy Meksyku. Elementami scenograficznymi pozostają ruchome kubiki, które ukazują samotność, odizolowanie i cierpienie bohaterki. Tak wygląda rodzina uwiązana czerwonymi taśmami, tworząca harmonijną wspólnotę. Taki jest również niebieski dom w Meksyku z napisami Diego Rivery. Również osadzona w odizolowaniu jest scena śmierci Fridy, która umiera w samotności jak motyl po krótkim życiu, pozbawiony nóg, ale posiadający skrzydła. Dodatkowymi elementami stają się dekoracje krzewów, kwiatów i zieleni niczym wzięte z obrazów artystki. Amerykańska podróż zobrazowana jest planszami przesuwanymi symbolizującymi najciekawsze miejsca Nowego Jorku. Jednak właśnie sekwencje intymne, rozegrane w kwadratowych przestrzeniach mają niepowtarzalną wartość ukazującą miłość i ból Fridy Kahlo.

Dopełniającym elementem widowiska pozostaje muzyka specjalnie skomponowana przez Petera Salema. Jest ona świetnym partnerem dla planu tańca, idealnie współgra z inscenizacją Annabelle Lopez Ochoa. Ciekawym zabiegiem było wprowadzenie kilku śpiewanych utworów Chaveli Vargas, nieżyjącej ikony sceny muzycznej Meksyku. To nastrojowe pieśni, pełne emocjonalnego przeżycia, przywodzące na myśl piosenki z filmów Pedro Almodovara, szczególnie z Wysokich obcasów. Klimat południa amerykańskiego, łzy miłości stanowiły idealny podkład dla pierwszego spotkania Fridy i Diego. Muzyka, co jest standardem na całym świecie, wykonywana była na żywo przez Het Balletorkest pod kierunkiem Matthew Rowe, który specjalizuje się w akompaniamencie dla sztuki tańca. To niesłychane przeżycie gdy nowej produkcji baletowej towarzyszy oryginalny utwór skomponowany specjalnie na jego potrzeby. Salem wprowadza wiele dźwięków charakterystycznych dla Meksyku, łącznie z frazami, które można usłyszeć wykonywane przez Mariachi. To świetna praca, nie tylko inspiracje tymże krajem, ale autorskie przetworzenia dźwięków innej kultury.

Mimo jasnego określenia, że balet poświęcony jest Fridzie Kahlo odtwarzająca tę partię Gruzinka Salome Leverashvilli wypada niestety blado. To koryfejka amsterdamskiego zespołu i niestety nie podołała wykonywanej roli. Jest mało charyzmatyczna, faktycznie blednie w gąszczu własnych fantazji twórczych, które wysuwają się na plan pierwszy. Dużo lepiej wypada doświadczony Artur Shesterikov jako Diego Rivera, który pogrubiony i ucharakteryzowany na dojrzałego mężczyznę, świetny technicznie przytłacza swoją partnerkę. Jednak głównym bohaterem wieczoru pozostają sny i wyobrażenia z obrazów. Sceny ptaków, puszczy, a przede wszystkim męskich odzwierciedleń Fridy. One ukazują autoportrety artystki w tradycyjnym stroju Tehuana, będące wyrazem przekonań – idei feminizmu i antykolonializmu, a artystycznie stanowią genialny przykład zjawiskowego tańca i pełnej wartości widowiska. Dla tych chwil warto spędzić wieczór w Amsterdamie.  

Przedstawienie Het Nationale Ballet jest ciekawą próbą zmierzenia się z mitem Fridy Kahlo. Pod wieloma względami udanym. Najgorzej wypada chęć opowiedzenia całej historii, choć ukazanej jako pisanej śmiercią. Czasem warto zawierzyć sztuce, bowiem fantazje i impresje wokół twórczości artystki to najjaśniejsze punkty baletu. Można śnić o kolorach Meksyku, nawet jeżeli nie było dane odwiedzić tego miejsca. To zasługa Annabelle Lopez Ochoa, która coraz śmielej zaznacza swoje nazwisko w baletowym świecie.

Frida, koncepcja, libretto, choreografia: Annabelle Lopez Ochoa, muzyka: Peter Salem, Het Nationale Ballet w Amsterdamie, premiera: luty 2020.

                                                                                                 [Benjamin Paschalski]