DOM – „KIN” – GECKO

DOM – „KIN” – GECKO

Istnieją artyści, którzy wyłamują się utartym schematom i zaszeregowaniu w jednej dziedzinie sztuki. I może to jest jej kwintesencja, gdy tworzy się zjawisko twórcze posiadające kalejdoskop użytych środków, które różnymi zmysłami trafiają do odbiorców. Zastanawiam się wielokrotnie jak musiał wyglądać teatr Wsiewołoda Meyerholda. Możemy posiłkować się zdjęciami, opisami, ale zapisów filmowych praktycznie brak. Nie przez przypadek przywołuję jego osobę, bowiem jako twórca biomechaniki wykorzystanej w sztuce scenicznej ukazywał naturę znaczenia fizyczności, a nie tylko psychologicznego przeżywania. Współcześnie owe wzorce możemy odnaleźć w „physical theatre”, gdzie żywiołowy ruch staje się głównym elementem wyrażania opowieści. I może ta forma nie jest szeroko rozpropagowana w naszym kraju, to jest istotnym elementem artystycznych komun, enklaw teatralnego laboratorium. W tym odmiennym świecie, gdzie niejednokrotnie przygotowanie spektaklu zajmuje rok lub więcej, ważna jest właśnie unifikacja sztuk. Wyrazisty gest, ekspresyjny taniec to nadrzędne, ale słowo, muzyka, scenografia, światło kształtują komplementarne widowisko plastyczne. Takich formacji jest bardzo wiele. Ważną postacią, choć u nas praktycznie nieznaną, jest Amit Lahav. Ten urodzony w Izraelu, a mieszkający w Wielkiej Brytanii artysta w 2001 roku stworzył formację Gecko. Zlokalizowana w Ipswich jest idealnym, praktycznie odizolowanym miejscem poszukiwań i eksperymentu. To nieduży zespół, którego siłą jest różnorodność i odmienność kulturowa członków. W ten sposób buduje się język wypowiedzi poprzez wieloznaczność i samoświadomość. Lahav, odwołując się do ostatniej pracy, współprodukowanej przez londyński National Theatre, nie jest obojętny na to, co dzieje się we współczesnym świecie. To nie teatr artystycznego spełnienia, ale również ludzkiej, politycznej refleksji. I choć może uderzać pompatyczność i powierzchowność poruszanej problematyki, to nie można zarzucić owym obrazom sugestywności i siły rażenia. To jak pioruny wiru tańca i plastycznej dojrzałości. W ten sposób buduje się przedstawienie totalne, gdzie ruch napędza widowisko, ale współbrzmią inne elementy dla wzmocnienia przekazu.

Kryzys migracyjny wydaje się w naszym kraju tematem faktycznie jedynie medialnym. Kilka lat temu ową problematykę poruszył w jednym ze swoich spektakli Paweł Miśkiewicz. Dla Małgorzaty Dzierżon, obecnej kierowniczki baletu Opery Wrocławskiej, stał się on pretekstem do przygotowania baletu Flight. Genialną jest także praca Cristal Pite do muzyki Henryka Mikołaja Góreckiego – Light of Passage. Szczególnie część pierwsza – Flight Pattern, będąca zabijaniem człowieczeństwa w mozole zespołowego przechodzenia, trudzie każdego kroku, gdzie cierpienie rysowało niesamowity ruch. I dla mnie owe obrazy pozostaną najpełniejszą wypowiedzią na temat dehumanizacji i nieludzkiej doli nas samych.

Amit Lahav podejmuje ten wątek w najnowszej pracy Kin (Dom). Nie ma jednak do dyspozycji gigantycznego zespołu, a zaledwie ósemkę artystów. Mimo to są tak sprawni, że odtwarzają kilkanaście postaci, zmieniają role, natury, funkcje. Opowieść Gecko jest wielowątkowa i wielopoziomowa. To nie lekki teatr, ale intelektualna rozprawa. Zaczyna się niewinnie od spontanicznego tańca czarnych koszul z opaskami na przedramieniu. Jest żywiołowo i spontanicznie. Ruch przypomina niepokojące wykonania w choreografii Hofesha Shechtera. To niesamowite, że obaj artyści wywodzący się z Izraela, ale funkcjonujący na Wyspach mają podobną stylistykę gestu – gwałtowności, dosadności, ostrych cięć. W ten świat siły zaczynają wkradać się tułacze, wiecznie podróżujący – po szczęście, po życie, po nadzieję. To obraz granic, które należy przekroczyć, aby znaleźć się w lepszym świecie. Każdy odmieniec jest znakowany podłużną, żółtą kreską. Początek to życie w symbiozie, ale następnie rozpoczyna się dyskryminacja, niechęć, zwada i kolejna granica. Ale nikt nie chce uciekinierów. Pojawiają się kolejni, o odmiennym kolorze skóry. Są niczyi. Aby być tu i teraz należy wyrzec się kultury, tożsamości, własnego „ja”. Zmazać białą chusteczką dawnego siebie. Nie możesz przekroczyć coraz bardziej obwarowanej granicy bez unifikacji ze światem, do którego wkraczasz. Lahav jest bezlitosny. Mówi wprost – rodzące się nacjonalizmy dążą do podporządkowania, ujednolicenia. Dlatego krzyczy o ową różnorodność i zachowanie własnej indywidualności, która nie tylko kształtuje ogół, ale i wzmacnia jednostkę. Wykorzenienie kultury własnej, nadrzędnej, dominującej buduje bezwolne masy dające podporządkować się dyktaturze.

Twórca unaocznia piękne, a jednocześnie wstrząsające wizualnie obrazy. Bowiem w tejże opowieści nie tylko taniec, ale inne elementy odgrywają istotną rolę. Zmienna scenografia – kształtuje naturalizm poszczególnych sekwencji. Osadzone na obrotowej scenie ukazują nieustanny ruch, jak obrazy na taśmie filmowej. Sprytne użycie światła stroboskopowego, wolno pulsującego rozmydla ruchy, tworząc sugestywne i uderzające siłowe gesty. Świat dawny, przodków to z kolei świetnie animowane wieloelementowe lalki, które dialogują z głównymi bohaterami. Tło stanowi oryginalna muzyka Dave’a Price’a, która posiada wokalizę tak ułożoną jakby wykonywali ją obecni na scenie, a w rzeczywistości to nagranie. Świetna kompozycja ujmuje swoją głębią. Prostym zabiegiem Lahav przybliża świat dawny do dzisiejszego, gdzie granice są coraz bardziej szczelne i niemożliwe do pokonania. Również zmieniają się bohaterowie exodusu, wiecznych tułaczy, to już nie pojedyncze osoby, ale masy ubrane w jaskrawe kamizelki ratunkowe jasno wskazujące na ucieczkę statkami, łodziami rozbijającymi się o niemożliwe do przebrnięcia blokady lepszego świata. Wzbogaceniem owej różnorodności, że problem nie dotyczy jednej nacji, jednej grupy jest miks języków, który niczym wieża Babel rezonuje w trakcie widowiska. Nie mają znaczenia słowa, są drugorzędne, ale dźwięki rozpaczy, agresji i bólu mają wymiar uniwersalny, który dotyka i przejmuje. Ale tym, co pozostanie na zawsze w pamięci to płynące i napełnione poezją wizyjne obrazy. Są jak śnienia i gwałtowne pejzaże burzy, a przecież tematem jest człowiek.

Problematyka owego kameralnego, a jednocześnie wielowątkowego przedstawienia mimo swojej jasnej wymowy ma charakter złożony. Bowiem twórca stawia zbyt wiele tez, które z perspektywy politycznej można łatwo obalić. Kryzys migracyjny to nie tylko zagrożenie kultur, obawa przed innymi, postawy ksenofobiczne, rasistowskie i kształtowanie się nazistowskiej ideologii. Owych elementów jest więcej, dużo więcej. Jednak Lahav, tworząc narrację metafory tego co wokół, czerpiąc z własnej tradycji rodzinnej, ale i doświadczeń zespołu, stara się zwrócić uwagę na jednostki, ludzi, człowieka. Tych, którzy żyją, marzą, wspominają i cierpią. Bowiem los budują właśnie jedni przeciwko drugim. Nie ma wielkiej historii w tle, są małe granice, drzwi, światy, mikrospołeczności, które kształtują przestrzenie bólu i cierpienia. Mało w tym widowisku nadziei, ale wiele małych radości – jak skrzypce niczym instrument Rotszylda z opowiadania Antona Czechowa, które są pamięcią, tradycją, zbawieniem. To również nakrycie głowy, będące własnym indywidualnym, samo identyfikującym wyróżnikiem własnego ja. I właśnie proste rzeczy budują to czego Lahav poszukuje – domu. Może on być wszędzie, nawet w sercu, duszy, ale jest nim coś własnego i odmiennego. Taniec, pieśń, skrzypce, flet i ta czapka. To historia o wolności siebie, w świecie, w którym zabija się odmienności.

Lubię widowiska z drugim dnem, pełne nieoczywistości, które zaprzątają głowę po wyjściu z teatru. Choć dużo w oglądanym przedstawieniu pompatyczności i jaskrawych, zbyt jasnych tez, to posiada siłę przekazu, klarownej artystycznej, indywidualnej kreski, która intryguje zaangażowanych artystów i zainteresowaną publiczność. To teatr nieoczywistości, gdzie postępujące akty i sceny nie są pustymi deklaracjami, ale wypowiedziami wspólnoty, która przeżyła więcej niż nam się może wydawać. Spotkanie świata zewnętrznego z fikcją sceniczną jest spełnione wówczas, gdy jest prawdziwe i naturalne. Ja Lahavowi i jego kompanii Gecko wierzę i ufam, a przecież właśnie małymi gestami, w tym artystycznymi przedsięwzięciami, można trochę zmienić nasz bezwzględny świat. Aby człowiek wygrał, bo przecież podobno jesteśmy najwyższą wartością dla rządzących i nas samych.

Kin, kreacja Amit Lahav, Gecko, pokazy w Londynie, styczeń 2024.

[Benjamin Paschalski]


Foto: John Ferguson