DZIKO-POLACY – „WYZWOLENIE” – TEATR WYBRZEŻE W GDAŃSKU

DZIKO-POLACY – „WYZWOLENIE” – TEATR WYBRZEŻE W GDAŃSKU

Długo oczekiwałem na ten dzień. Często, przechadzając się po Targu Węglowym w Gdańsku, spoglądałem na inwestycję rewitalizującą Teatr Wybrzeże. Straszące puste wnętrze, następnie nowe okna, a dziś okazały budynek. Bryła pozostała, ale to co można zobaczyć w środku jest zupełnie nowym światem. Piękne wnętrze foyer, żyrandole, kręte schody. Całkowicie nowa zewnętrzna przestrzeń antresoli z widokiem na krajobraz Starego Miasta wzbogaca radość powrotu dużej sceny instytucji. W ten symboliczny sposób dyrektor Adam Orzechowski spełnił oczekiwania widzów. Dopełnił bowiem renowacji wszystkich przestrzeni, przekazując do dyspozycji pracownic i pracowników, a w szczególności publiczności, cztery nowoczesne, różnorodne przestrzenie artystyczne. Jednak owym języczkiem u wagi stała się największa sala. A przede wszystkim jej afisz premierowy. Szef sceny oddał pole Janowi Klacie, a przede wszystkim Stanisławowi Wyspiańskiemu i jego Wyzwoleniu. Owych powodów wyboru zapewne było wiele. Pierwszy – możliwość zagospodarowania prawie całego zespołu aktorskiego. Kolejne to pole akcji utworu – teatr, przestrzeń adekwatna do miejsca prezentacji. I wieńcząc owe przypuszczenia – inscenizator – baczny obserwator życia publicznego, świetnie ujmujący świat zewnętrzny w przestrzeń artystycznego wyrazu. Kariera Klaty to faktycznie wadzenie się z polskością, Polską, o Polsce. I może nie wszystko akceptuję, co proponuje twórca, ale niektóre prace pozostaną niezapomniane. Sprawa Dantona – genialny utwór na nowo odkrywający Stanisławę Przybyszewską, wpisujący w historycznym kostiumie rzecz o rewolucji francuskiej w świat polskiego politycznego piekła. Wesele – na pożegnanie Starego Teatru, które w prostym wyrazie korespondowało z naszą rzeczywistością. I chyba dla mnie najważniejszy spektakl reżysera: H. na podstawie Hamleta Williama Shakespeare’a rozegrane przez zespół Wybrzeża w stoczni gdańskiej. Mądre i bezwzględne rozliczenie się z mitem pierwszej Solidarności. To inteligentne przetworzenia, zrealizowane w specyficznej stylistyce Klaty. Podjęcie próby wystawienia Wyzwolenia okazywało się kwestią czasu. A moment inauguracji gdańskiej sceny to idealny czas, aby rozprawić się z mitem polskości. I reżyser dokonuje owego cięcia radykalnie.

Na pierwszy rzut oka spektakl odrzuca. Może być nieprzystępny i niezrozumiały. Jednak każdy, kto bacznie obserwuje otaczającą nas rzeczywistość zrozumie, że kostium i dekoracja to pretekst do ukazania chorego naszego społeczeństwa, gdzie małość, piękne słowa zastępują wartości, ideały i chęć czynu. Nie ulega wątpliwości, że laik, nie znający utworu będzie zagubiony. Twórcy bowiem zapraszają nas do specyficznej przestrzeni, wykorzystując całą technikę sceny. To obraz ludzi pierwotnych, dzikich, w wyglądzie skrzywdzonych i poniżonych. Pobielone nagie ciała, z krwawymi elementami części intymnych ukazują tłuszcz, grupę, ale nie wspólnotę. To bohater zbiorowy, trwający, ale nie dążący, wyczekujący. Wierzący w mit – niczym w zbawczą rolę wody i ognia. Ów świat przywodzi na myśl spektakle Józefa Szajny, co prawda znane tylko z kart fotografii, ale wizja Klaty jest kalką obrazu upodlonych ludzi. Owa pierwotna masa odtwarza swoisty obrzęd o sobie, świecie wsobnym, zamkniętym, odizolowanym. Jednym z niej jest Konrad (Piotr Biedroń), który staje w kontrze, opozycji do jednego dziwnego głosu ogółu. Reżyser (Marcin Miodek) układa obraz kaleko, niemrawo, nielogicznie. Ale kontrapunktem, jedyną odmienną postacią jest Muza (Katarzyna Dałek). Jest jak bogini z pochodnią, która staje się demoniczną ikoną dla owego świata. I właśnie ów spór czynu i gestu, prawdy i sztuczności napędza świat kolejnych scen. Buduje się wędrówka losów, opowieści, mitów, rzekomych legend i półprawd. To życie w ciągłej przeszłości chwały, a nie myślenia o przyszłości. Powielanie, odtwarzanie utartych schematów przez ów sztuczny tłum ukazuje spostrzeganie Polski jako krainy zapatrzonej w siebie, ale nie chcącej siebie zmienić. Jednak kluczowym jest akt masek. To genialne rozwiązanie. Nagle na scenę wjeżdża długi, drewniany mur z rozbitym szkłem u zwieńczenia, który ogranicza dostęp do owego wydumanego, wspaniałego świata. Projekcja (świetna praca Natana Berkowicza) ukazuje sceny z obrazu Hansa Memlinga Sąd ostateczny. Dzieło gdańskie, celowo wykorzystane, świetnie koresponduje z Apokalipsą, która ma miejsce przy polskiej granicy. Świat kryzysu ludzkiego zestawiony z tezami o nas samych, polskim rządzie, wartościach i ideach jest przerażającym widokiem dehumanizacji. Umiemy spierać się o banały, a człowiek ginie tuż obok. A gadanie, coraz bardziej irracjonalne trwa w najlepsze. Jest puste i nijakie. Spektakl skończony. Brawo, brawo, brawo. Ale dramat Wyspiańskiego trwa dalej. Dyskusja Muzy z Konradem. I nagle pochód aktorów, którzy nie wierzą w swoją rolę społeczną, sens i znaczenie, wędrują po scenie, nie rozumieją idei Konrada – chęci czynu. Muza wygrywa, staje się niezmienną, otępiającą ogół postacią utrzymującą status quo. Najbardziej bolesne jest spotkanie Cezarego Rybińskiego i Grzegorza Gzyla, dawnych aktorów z H., gdzie przecież mówiono o sprawie Polskiej choć tekstem Stratfordczyka, a dziś przechadzają się obojętnie, choć odwołują się do postaci z Hamleta. To tragedia, która ukazuje jak zdegradowała się funkcja artysty, który powołanie zmienił na zawód. Konrad staje się obcy, niezrozumiany i odrzucony. Samotny. Przyszedł z daleka i odchodzi do wiecznej krainy. W akcie sprzeciwu, tak jak Jan Palach w Pradze i Ryszard Siwiec w Warszawie, dokonuje samospalenia. Jako żywa pochodnia, niczym w ostatniej scenie filmu Kler, kroczy po pustej scenie. Ginie. Opuszczany, niezrozumiany.

Obrzęd w Teatrze Wybrzeże jest wielkim widowiskiem teatralnym. Na pierwszy plan wysnuwa się strona plastyczna – wspaniała scenografia Mirka Kaczmarka, a także żywe ciała aktorów, które w nieustannym rozedrganiu, ukazują ten odizolowany świat zdegradowania, ale i zadufania we własną prawdę, egoizmów żyjących tym, co utarte i już znane. Wybierających przeszłość, a nie przyszłość.

To mocna inauguracja zrewitalizowanej sceny gdańskiej. Nie jest to wieczór prosty, ale świetnie pomyślany i zrealizowany. Klata pozostawia tropy, myśli, ale wnioski nasuwają się samoistnie. Ten „portret własny” choć w odmiennym kostiumie przeraża wizją odbicia lustrzanego. Widzowie milczą, są świadkami owej dziwnej projekcji. Dalekiego, a przecież bliskiego. Przerażającego jak horror, a to przecież dramat.

Wyzwolenie, Stanisław Wyspiański, reżyseria Jan Klata, Teatr Wybrzeże w Gdańsku, premiera: październik 2023.

[Benjamin Paschalski]


Foto: Rafał Skwarek