POD KRZYŻEM – „CHŁOPI” – TEATR LUDOWY W KRAKOWIE

To było spotkanie szczególne, wręcz symboliczne. Pierwsza w moim życiu wizyta w Teatrze Ludowym w krakowskiej Nowej Hucie. Nie mówię o Scenie pod Ratuszem, tu zdarzyło mi się bywać często, ale o odwiedziny w przestrzeni w pierwszym, polskim, socjalistycznym mieście. Dlaczego miejsce jest tak istotne? Bowiem budowała się w nim wizja teatru powojennego. Przecież tu, nie tylko reżyseria, a może przede wszystkim plastyka, kształtowała oblicze rangi przedstawień. Dyrekcja Krystyny Skuszanki, z mężem Jerzym Krasowskim, to szczególny czas inauguracji w 1955 roku. Na afiszu Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale Wojciecha Bogusławskiego z muzyką Jana Stefaniego, w inscenizacji Leona Schillera, ale reżyserii Wandy Wróblewskiej. W owym wieczorze kumulowały się co najmniej trzy elementy ówczesnego artystycznego świata. Unifikacja miejsca sceny z akcją opowieści, ukazanie ludowości jako istotnego elementu społecznego oraz oddanie hołdu najważniejszemu twórcy teatralnemu dwudziestolecia i czasu powojennego. Często powracam do owego małżeństwa teatralnego, pierwszych szefów placówki nowohuckiej. Interesują mnie ich losy. Miałem również szansę oglądać ich ostatnie spektakle w Teatrze Narodowym. Jako nastolatka nie zachwyciły, nudziły, były sztampowe, nijakie. Miałem okazję odbyć rozmowę z Jerzym Krasowskim w domu przy ulicy Popularnej, jego żona nie chciała uczestniczyć w spotkaniu. Nie ma tejże zabudowy. Na tymże miejscu powstała okazała willa, a wmurowana tablica przypomina o dawnych lokatorach. Zapomnianych, a przecież jednych z najbardziej gorących nazwisk polskiej sceny powojennego czterdziestopięciolecia. Ten wywód nie jest przypadkowy. Bowiem ostatnia premiera Ludowego to powrót do ludowości, świadomości wiejskiej, problemów społecznych, a także dobrego teatru, który od kilku sezonów kształtuje dyrektorka Małgorzata Bogajewska. Ponowienie kobieta. Jakże ciekawe są historie i narracje. Ale afisz jest najważniejszy. To Chłopi Władysława Reymonta w adaptacji Tomasza Śpiewaka i reżyserii Remigiusza Brzyka. To swoisty rapsod, epos, saga – mniej obyczajowa, a bardziej grupowa, wspólnotowa, lokalna. I mimo pewnych mankamentów, niepotrzebnie rozciągniętych scen czy niekończących się monologów, które można zamknąć w jednym krótkim zdaniu, to widowisko wciągające i ekscytujące.
To opowieść widziana oczami Komornicy, bezdomnej chłopki (Anna Pijanowska), która kreśli pejzaż świata Lipiec. Zgodnie z książkowymi, wykreślonymi porami roku, idąc od lata do lata, wchodzimy w świat ludzkiej biedy, pociech i egzystencji. Jednak to nie jest do końca opowieść obyczajowa, bowiem wątek specyficznego miłosnego czworokąta, Boryny, Jagny, Antka i Hanki, jest osią, ale nie pierwszoplanowym bohaterem przedstawienia. Główną narracją staje się aspekt rodzenia grupowej nienawiści, psychologia figury „kozła ofiarnego”, osoby jako przyczynku zła, które spada na wieś. Niczym w Klątwie Wyspiańskiego Jagna staje się ofiarą masowego pogromu, uderzenia w jednostkę. To chęć ukazania nienawiści, gdzie szczęście obwarowane jest schematami społecznej akceptacji i źle rozumianej moralności. Choć mamy do czynienia z jedną wyklętą, to jak klisze pod oczami powracają prześladowania i pogromy wymierzone w ludność żydowską. Mechanizm półprawd, spekulacji, tworzenia grupowego samosądu jest wręcz zbliżony. To inteligentny i konsekwentny zabieg realizatorów. Bohaterem staje się lud, wspólnota, a także zło. Twórcy nie oszczędzają nikogo. Umieszczenie akcji w jednej niezmiennej dekoracji – sali kościelnej, z ławami, które zmieniają przeznaczenie, z pośrodku królującym wielkim krzyżem z małą figurą Chrystusa – nadaje ton owej historii. Bowiem pod okiem miejsca sacrum, ołtarzem dokonuje się wiwisekcja charakterów, spotkań, nieustannych plotek, nienawiści i nieprawych związków. Niemo patrzący Zbawiciel, od czasu do czasu otarty ścierką z owego ludzkiego brudu, patrzy na ów padół życia, katastrofę polskiej niechęci. Przetaczające się krzyki, kłótnie, cierpienia są jak korowody i pielgrzymki. Nie ma pokoju – jest poszukiwanie problemu. To obrazy jak z naszego życia codziennego, gdzie hejt staje się formą dialogu i buduje komunikację społeczną. Przez scenę przewija się cały kalejdoskop charakterów – dziadów-żebraków, którzy mimo wszystko wierzą w dobro swoich rodzin, pasibrzuchów księży, którzy pod płaszczykiem wiary bogacą się na barkach biedy, ale także idealistów zniewolonych siłą rodziców. Ten pejzaż przypomina nasz dzień bieżący, uzmysławia o mijających latach, ale i niezmienności naszych charakterów. To bardzo smutna konkluzja i obraz.
Sama inscenizacja jest nieco statyczna, ograniczona. Początek zanudza swoją monotonią i brakiem rytmu. Jednak z każdą minutą tworzy się wciągający epicki obraz polskiej wsi, społeczności. Narratorka maluje świat prozą, ukazuje bohaterów, komentuje wątki. Pory roku odwzorowane są symbolicznie. Świetna jest scena wykopków ziemniaków, które pokrywają scenę. Zaduszki – jakże symboliczna z jednym zniczem na proscenium, a zimowe już Boże Narodzenie z szopką i prostym stylizowanym tańcem ludowym – oczarowuje. Wiosna staje się czasem traumy, bez mężczyzn, którzy zostali zabrani do więzienia po bójce z Żydami, a świat kobiet i umierającego Boryny, pełen jest niechęci i nienawiści. Snuje się niemrawo, zamyka w monologu Jagny, opisie stanu, owej wszechogarniającej nudy i pustki. Bez pracy, prześnienia owego czasu, wyczekiwania na tragedię. Nadchodzi ona nagle, kolejnego lata, gdy garstka mieszkańców udaje się na pielgrzymkę do Częstochowy. A we wsi ma miejsce samosąd. Grupowe wyplenienie zła, pod cichym okiem kościoła, zabija chęć indywidualnego szczęścia, degradując autonomię jednostki.
Należy podkreślić wyrównane aktorstwo, ale niestety część scen rozegranych w kulisach, gdy słychać tylko krzyk i zwadę, jest wręcz niezrozumiała. Efekt świetnie pomyślany, ale nie daje szansy dobrego odbioru przez widownię. Jednym z bohaterów jest pies Łapa, który błąka się po scenie jako bezpański zwierzak, ale przez to buduje kontekst owej dziwnej grupy wiejskiej. Kobiety wygrywają nad mężczyznami, mają więcej do powiedzenia, ukazania. I znów przywołajmy współczesność. Jak pokazują badania, to właśnie płeć piękna wielokrotnie podburza do zwady i konfliktu. Dalekie i bliskie.
Remigiusz Brzyk przygotował rozległy epos o nas samych. Przeglądamy się nieswojo. Ale to nie jest opowieść o dawnych czasach, widziana serialowymi odcinkami, ale w symbolicznym kostiumie historia o naszym świecie dzisiejszym. Jak w soczewce odbijają się relacje sąsiedzkie, rola instytucji wiary, a przede wszystkim zawiść i bolące charaktery. Dlaczego nie umiemy wyrwać się z matni uwiązania tradycji na rzecz niezależności i indywidualności. Jak długo będzie trwał chocholi taniec niemocy. Można krzyknąć – „Ludzie dajcie żyć. Każdy jest człowiekiem”.
Chłopi, Władysław Reymont, reżyseria Remigiusz Brzyk, Teatr Ludowy w Krakowie, premiera: październik 2023.
[Benjamin Paschalski]