POKÓJ WSPOMNIEŃ – „MIŁOŚĆ CZYSTA U KĄPIELI MORSKICH” – TEATR IM. STEFANA JARACZA W OLSZTYNIE
Chyba każdy uczeń boryka się w szkole z romantyzmem. Z jednej strony nauczyciele na lekcjach języka polskiego wpajają młodzieży, że „Mickiewicz wielkim poetą był”, kochał naród, a mesjanizm za żonę pojął. Owe slogany, które utrwalają błędny stereotyp nudnych, powtarzalnych, niezrozumiałych poetów nurtu artystycznego dziewiętnastego wieku, można mnożyć. Sztuka sceniczna powiela ów obraz, dając wielokrotnie poszarzałe slajdy wyobrażeń o walce i miłosnej pozie. Dziady stają się najrozwleklejszą epopeją, której nikt nie chce oglądać, no może z wyjątkiem nastolatków – jako obowiązek lektury. Z owym mitem dzielnie rozprawia się Michał Zadara. Jego romantyczne boje polegają na wnikliwym czytaniu tekstu, poszukiwaniu esencji, niedopisywaniu ani linijki wiersza. Ale właśnie wgryzienie się w strukturę narracji. Tak było we wrocławskim maratonie Adama Mickiewicza, gdy pierwszy raz w całości ujrzeliśmy na scenie arcydramat drezdeńsko-wileńsko-kowieński. Analogicznie rzecz miała się z Aktorem w warszawskim Teatrze Narodowym. To świetne przedstawienie, rozegrane w obrotowej przestrzeni, wywiedzione z tradycji romantycznej wpisane zostało w teraźniejszość. Cyprian Kamil Norwid brzmiał żywo i aktualnie. To wielka kreatywność i pochwała. Ale owych prób udanego ukazywania twórczości romantycznej mamy niewiele. Dramaty zabija niezrozumiała nabożność, a także brak chęci i umiejętności postawienia veto wobec pseudoklasycznego stylu interpretacji i wykonawstwa. Owszem, gdy słuchamy nagrania Wielkiej Improwizacji w wykonaniu Gustawa Holoubka z pamiętnych Dziadów w reżyserii Kazimierza Dejmka, to rytm wiersza pięknie się niesie, głos brzmi zjawiskowo, ale czy dziś oczarowałby publiczność poszukującą innych bodźców i doznań? Jednym z tych, co przełamywali stereotypy i dopasowywali klasykę do czasów współczesnych był Adam Hanuszkiewicz. Owszem, znając tylko z zapisów książkowych i telewizyjnych, przedstawienia efektowne wizualnie, nie niosły głębokiego przesłania, ulatywała metafizyka i drugie dno, ale korespondowały z teraźniejszością. Tak było w Balladynie Juliusza Słowackiego czy w Norwidzie, rozegranym w salonie poezji i myśli z muzyką Andrzeja Kurylewicza. Proste zabiegi inscenizacyjne ukazywały charaktery i polskie postawy, przywary, świadomość i ból egzystencji. I chyba czas postawić kropkę wspomnień, ale jeszcze jedno nazwisko, które jest istotne dla przybliżania polskiemu odbiorcy twórczości Cypriana Kamila Norwida – to Kazimierz Braun. Zapomniana postać polskiego teatru, żyjący od lat na emigracji w Stanach Zjednoczonych, w początkach reżyserskiej kariery umiłował owego autora, a jego inscenizacje zrywały ze stereotypem niezrozumiałego i odrzuconego romantyka. Co łączy trzech reżyserów: Hanuszkiewicza, Brauna i Zadarę? Oczywiście rozumienie Norwida, ale również prostota, umiejętność czytania utworu. Nie dążenie do poszukiwania pokładów, które nie istnieją, ale wgryzienie się w rytm słowa, piękno i humor, a tego u autora nie brakuje! Tak. To nie był nudny romantyk. Przewrotny obserwator życia i inteligentny interpretator społecznych zachowań.
Z wielką nadzieją podróżowałem do Olsztyna. Ostatnia premiera dyrektora Zbigniewa Brzozy. Przez lata dyrekcji z jednej strony wewnętrzny konflikt, a z drugiej ciekawe poszukiwania i sukcesy artystyczne. Tego nie można odmówić. I owa wiara w ostatnie wydarzenie pod kierunkiem szefa sceny pisana była tytułem, który zaproponował artysta na rozstanie ze sceną – Miłość czysta u kąpieli morskich Cypriana Kamila Norwida. Myśli zaczęły krążyć, wyobraźnia działać – cóż nadzwyczajnego zobaczymy na scenie Warmii i Mazur? Jednoaktówka romantyka to zaledwie kilka scen, refleksy uczuć, relacji pomiędzy specyficznym czworokątem: Julią, Martą, Feliksem i Erazmem. Każdy element utworu ma swoje znaczenie. Tak jak pierwsze zdanie listu, wachlarz czy brzeg morza. To wszystko buduje niby niezrozumiały, ale logiczny epos o sile uczuć, poszukiwaniu siebie, szczęścia. Całość rozegrana u wybrzeży Normandii najprawdopodobniej ma swoje źródła realistyczne. Jednak Brzoza dokonuje dziwnego zabiegu. Całkowicie zrywa z intencjami autora. Swoją inscenizację umieszcza w dziwnym pokoju osobliwości, w którym sprzęty zarówno zawieszone pod sufitem, czy na ścianach budują abstrakcyjny świat przestrzeni Julii. Dopełnia go dziwna lustrzana szafa, a także nieustannie grający telewizor, w którym leniwie przesuwają się fale morza. To dzień wspomnień, tego co przeszło. Julię odwiedza Marta, która dowiaduje się o przyjeździe Feliksa. I kolejne sceny zgodne z zapisem autora ukazują relacje międzyludzkie. Tylko pojawia się zasadniczy problem. Wszystkie postaci są postarzone, to rzeczywiście gra z pamięcią, ale nie do końca udana. Bowiem zachowania i reakcje adekwatne dla młodego wieku nie współgrają z dojrzałością. Rodzi się niezrozumiała konwencja. Pusta i nielogiczna. Na dodatek ostatnia scena, będąca nad brzegiem morza, przybiera formą odtworzenia, choć atrakcyjna wizualnie, zabija koncept wspomnień. Można zaakceptować wychodzące postaci z szafy i szuflad, bowiem ów zamysł poszukiwania w pokładach pamięci, szpargałach lat dawnych mógłby się obronić, ale przejście do nadmorskiego wzburzonego morza jest śmiesznym zabiegiem, niespójnym z wcześniejszą ideą. Brzoza wyprowadza swoją inscenizację ze słów wywiedzionych z Greki w translacji Norwida o powierzeniu nocy tajemnicy, która przekazała ją wiatrowi, a tenże falom, które je na piasku zapisały, gdzie tańczą dziewice, które pieśni z ziemią zrównały. Tym samym usprawiedliwia wykorzystanie dodatkowych elementów w dramacie. Jednym z nich jest układ choreograficzny Wiolety Fiuk i Patryka Gackiego, twórców Teatru Dzikistyl Company. Kompletnie oderwane od narracji ewolucje można traktować jak łączniki scen, ale z owego tańca nic nie wynika. Dodatkowo reżyser włącza pieśń Franza Schuberta Śmierć i dziewczyna. I początek spektaklu zaczyna układać się logicznie jako rozprawa pamięci tuż przed śmiercią, ale zarzucenie owego motywu pozostawia widza bezbronnym. Zbigniew Brzoza chyba chciał za dużo, za wiele, ale po co do tego dramat Norwida, to pozostanie wielką tajemnicą. Bowiem nagromadzenie takiego konglomeratu pseudointelektualnych myśli buduje obraz scenicznego chaosu, nieprzemyślanej inscenizacji oraz głębokiego zawodu publiczności.
Aktorsko spektakl jest wyrównany. Zresztą role są zimne jak Bałtyk o każdej porze roku. Deklamacja i wzburzenie to dwa stany, które towarzyszą prezentacji scenicznej. Najciekawiej wypada podkład muzyczny w wykonaniu perkusisty Aleksandra Ostrowskiego. Jego brzmienia ukazują niesamowitość morskiej siły, która winna korespondować z brzmieniem serc i uczuć bohaterów. Ale z postaci wieje chłód i zimno. Julia pozostaje w swoim fotelu i ogląda bezkres fal, to chyba więcej niż wspomnienia dawnych czasów.
Spektakl Zbigniewa Brzozy to trochę jak pocałunek śmierci dla nowego dyrektora Pawła Dobrowolskiego. Nie wróżę przedstawieniu frekwencyjnego sukcesu, gdyż zagmatwany pomysł inscenizatora nie zachęca widza do spędzenia czasu w pokoju pamięci, a nad rzeczywistym brzegiem morza. Każdy może włączyć własny odbiornik i zanurzyć się we własne wspomnienia miłości i letniej morskiej toni.
Miłość czysta u kąpieli morskich, Cyprian Kamil Norwid, reżyseria Zbigniew Brzoza, Teatr im. S. Jaracza w Olsztynie, premiera: sierpień 2023.
[Benjamin Paschalski]
You must be logged in to post a comment.