TUK TUKIEM PRZEZ ŚWIAT czyli „Rasa” – Opera Ballet Vlaanderen

TUK TUKIEM PRZEZ ŚWIAT czyli „Rasa” – Opera Ballet Vlaanderen

Dla niewtajemniczonych tuk tuk to w Bangkoku najszybszy środek transportu. Mały, zwinny pojazd, który gdy przyspiesza wydaje specyficzny odgłos. Zero bezpieczeństwa i pasów, ale jest szybko i sprawnie – symbol aglomeracji, stolicy Tajlandii. Podobne środki lokomocji mają Indie. Tylko klasycznie były to riksze, dziś ich miejsce zajęły pojazdy o identycznej nazwie, ale napędzane silnikiem. Taki specyficzny automobil to kluczowy element scenografii baletu Rasa w choreografii Daniela Proietto w Ballet Vlaanderen. Ten młody tancerz argentyński, który osiągnął wiele laurów jako solista, otrzymał szansę realizacji pełnego spektaklu w jednej z najlepszych kompanii tanecznych Europy. I chyba czasem lepiej błyszczeć na scenie niż przechodzić do kręgu realizatorów, gdy ma się tak niewiele i nieudolnie coś do powiedzenia.

Za kanwę baletu we Flandrii posłużyła, znana również na polskich scenach, taneczna opowieść Bajadera. W Teatrze Wielkim w Warszawie wystawiała ją w formie wielkiego, klasycznego widowiska Natalia Makarowa. Realizatorzy, wykorzystując wątki znane z tejże inscenizacji, pozostawiając imiona bohaterów, uwspółcześniając opowieść, chyba w celu dostępności dla dzisiejszego widza, zbudowali wielki, różnorodny spektakl. Niestety, powstał straszliwy bohomaz, który co najgorsze posiada pseudo intelektualną podbudowę pisaną hinduizmem i kulturą Indii. „Rasa” to nie określenie na rasę, które również byłoby ciekawym tropem interpretacyjnym poprzez różnorodne kolory skóry bohaterów, ale w bezpośrednim tłumaczeniu „smak” i oznacza niewysłowiony stan spełnienia podczas doświadczania sztuki. To również konglomerat prób, różnorodności i poszukiwań twórczych. W odbiorze widz dostaje niestrawną próbę, całkowity misz masz artystyczny. Straszne i chybione.

Zgodnie z literą opowieści Proietto lokuje akcję w Indiach. Początek to miasto po którym przechadza się zasępiony, ale i wspierający biednych Solor. Spotyka Fakira, który oferuje mu podróż w przeszłość, przyszłość i teraźniejszość. Podjeżdża tuk tuk, a jakże z kierowcą stylizowanym na wielkiego siwego mędrca z brodą i rozpoczyna się wielka jazda. Dosłownie i przenośni. Powrót do lat młodzieńczych, gdy Indie stanowiły perłę w koronie Imperium Brytyjskiego. Jest i królowa Wiktoria, jako symbol dominacji. Solor, który w oryginale jest wojownikiem, tu natomiast uczniem w ekskluzywnej szkole, gdzie uczęszcza również Gamzetti. Jednak młody chłopak zauroczony jest Nickym (w oryginale Niki – bajadera, tancerka) biednym rówieśnikiem, pozbawionym edukacji. Ponieważ czasy się mieszają, w wieku dorosłym trafia on do lokalu, gdzie usługi seksualne to najwyższa forma rozrywki. Zmienia strój staje się „dziewczyną do towarzystwa”. Ostatecznie zostaje wykorzystany przez królową Wiktorię, która eksperymentuje zabawy farmakologiczne doprowadzając go do śmierci. Metafora jasna – okupacja brytyjska zniszczyła kulturę i ludzi. Solor i Gamzetti niby sobie przeznaczeni, ale już od siebie oddaleni. Część druga to podróż do królestwa cieni, w którym spotykają się dawni zauroczeni chłopcy, co też dokonuje się za sprawą Fakira i kierowcy tuk tuka. Część ostatnia to świat lokalu, w którym występował, rezydował Nick. To prawdziwa ostała kultura. Pokaz jej zjawiskowości i oryginalności. Solor zostaje sam, z przesłaniem nadziei i szczęścia. Ehhh. Za dużo filozofowania i teoretyzowania. Za mało sztuki.

Sama fabuła jest już tak zagmatwana i niejasna, że zastanawia kto w ogóle dał zielone światło dla takowej nieprzemyślanej prezentacji. Dodatkowo Proietto wprowadza do tańca, zgodnie z założeniami „rasy” inne formy sztuki, m.in. śpiew i to wykonywany przez tancerzy (oprócz kierowcy tuk tuka, w tej roli profesjonalny śpiewak Guido Belcanto) co staje się nieznośne. Na dodatek sceny pełne są dialogów, pustych, strasznych i co najgorsze statycznych. W ten sposób rodzi się nie widowisko baletowe, ale raczej coś na kształt teatru z tańcem. Tegoż ostatniego faktycznie jest niewiele. To co zasługuje na wyróżnienie to na pewno fragmenty części drugiej z pomysłowym wykorzystaniem projekcji jako cieni i cały akt trzeci. Mimo bezsensownego wykorzystania tafli wody, jako elementu uatrakcyjniającego formę ruchową, to taniec jest ciekawy, siłowy, z elementami tradycyjnej ekspresji hinduskiej. To pokazy na kształt znany z Dziadka do orzechów, gdzie mamy podróż przez regiony świata. Spektakl przypomina wystawiony przed laty, jeszcze przez zespół baletowy Teatru Wielkiego w Warszawie, Pana Twardowskiego Ludomira Różyckiego w choreografii Gustawa Klauznera. Widz czekał w napięciu kiedy zaczną tańczyć, bo chodzą i chodzą. W Rasie jest jeszcze gorzej bo śpiewają i mówią. Niezrozumiałym pozostaje dlaczego choreograf nie zaufał własnemu myśleniu tanecznemu, nie dał szansy opowiedzieć historii właśnie tańcem. W ten sposób zniszczył potencjał i wiarę w tę sztukę.

Pozytywnym efektem podróży do Antwerpii był występ w partii Solora kubańskiego tancerza, pierwszego solisty Bayerische Staatsballett, Osiela Gouneo. Świetny technicznie, z genialną koordynacją, fantastycznymi piruetami i skokami mógłby być królem wieczoru, gdyby dano mu szansę do zaprezentowania pełni swojego kunsztu. Niestety, tak jak zauważono, scen baletowych jest jak na lekarstwo i dlatego pozostaje duży niedosyt i z tegoż występu. Dla premiery Rasa została skomponowana specjalnie muzyka przez Mikaela Karlssona. To autonomiczna część spektaklu. Różnorodna, wykorzystująca motywy wschodnie, szczególnie instrumenty perkusyjne świetnie brzmiące w akcie trzecim, pełna nastrojowych i dynamicznych sekwencji. Jest to najciekawszy element, bowiem gdy zawodzi to co dzieje się na scenie można spojrzeć w kanał orkiestrowy i wsłuchiwać się w Casco Phil pod batutą Benjamina Haemhoutsa.

Zespołem baletowym Flandrii kieruje fantastyczny choreograf Sidi Larbi Cherkaoui. I jego dobór współpracowników budzi duże kontrowersje. W zeszłym sezonie w Gent (opera i balet występują w dwóch miastach z tym samym repertuarem) oglądałem Bach Studies w choreografii Benjamina Millepieda I wychodziłem ze spektaklu z tymi samymi zastrzeżeniami co w Antwerpii. Za dużo, za wiele i zbyt różnorodnie chcą opowiedzieć młodzi twórcy własną wizję artystyczną. Wielokrotnie właściwa selekcja i konsekwencja twórcza lepiej wpływają na odbiór widowni. A może potwierdza się maksyma, że nie zawsze fantastyczny artysta, jest również dobrym szefem?

Antwerpia to piękne miasto. Każdy, kto kocha sztukę powinien je odwiedzić. Chociaż tyle. To rekompensata nieudanego wieczoru z baletem. Zawód i rozczarowanie.

Rasa, chor. Daniel Proietto, muz. Mikael Karlsson, Opera Ballet Vlaanderen, pokazy w Stadsschowburg Antwerpen, premiera: styczeń 2020