PORADNIA SEKSULOGICZNO-DEPRESYJNA Z POLITYKĄ W TLE – Recenzja spektaklu „Serotonina”

PORADNIA SEKSULOGICZNO-DEPRESYJNA Z POLITYKĄ W TLE – Recenzja spektaklu „Serotonina”

Michel Houellebecq dla swoich rówieśników, i trochę młodszych czytelników z różnych kręgów Europy, jest idolem. Pochłaniamy jego książki, identyfikujemy się z bohaterami. Bolączki postaci stają się wyzwaniami nas samych. W 2008 roku w redakcji „Gazety Wyborczej” miało miejsce spotkanie z autorem, na które przybyły tłumy fanów francuskiego pisarza. Jego powieściami zainteresował się również polski teatr. Chyba jako pierwszy Wiktor Rubin wprowadził na scenę Cząstki elementarne w Teatrze Polskim we Wrocławiu, a nie tak dawno Ewelina Marciniak w Wybrzeżu interpretowała Mapę i terytorium. Owe próby przynosiły spory niedosyt. Wersja sceniczna nie osiągała pułapu słowa książki. Fantazja autora przewyższała możliwości teatralnej machiny. Kolejny raz prozę Francuza na scenę spróbował przenieść warszawski Teatr Studio powierzając realizację Pawłowi Miśkiewiczowi. Serotonina okazuje się nieznośnym przykładem przegadanego spektaklu, w którym inscenizacji nie uświadczysz, a słowo nie jest w stanie zrekompensować pełnowartościowego wyniku artystycznego mimo doborowego składu aktorskiego.

Powiększona przestrzeń sceniczna zaprojektowana przez Barbarę Hanicką przywodzi na myśl instalację Aleksandry Wasilkowskiej wykorzystaną w Życiu seksualnym dzikich i Burzy. W Studio dwie ruchome wielkie płaszczyzny przypominają mózg z jego fałdami, ale również świat pokiereszowany i na nowo zespolony taśmą. Scenę pokrywają rzędy drewnianych krzeseł jak w szkolnej sali lub gabinecie lekarskim. I rzeczywiście ów obraz odpowiada inwencji inscenizacyjnej. Bowiem główny bohater Florent-Claude, zarówno postać jak i narrator (w podwójnej roli Marcin Czarnik i Roman Gancarczyk) odwiedza postaci z przeszłości jak i z bliskiej teraźniejszości. Ponad czterdziestoletni mieszkaniec Paryża przeżywający wewnętrzny kryzys i poważną depresję snuje opowieść o życiu – głównie kobietach i porażkach miłosnych. Słowo penis i wagina, robienie loda jest odmieniane na tysiąc razy, chyba częściej niż w Monologach waginy Eve Ensler. W tej opowieści pojawiają się kobiety młodsze i starsze, doświadczone i amatorki. Wszystkie związki opatrzone upadkiem i brakiem możliwości egzystencji. Snujące się dialogi stają się nieznośne, gdyż za każdym razem dotyczą jednego i tego samego – niepowodzenia. Bohater staje się zakładnikiem przeszłości, tego co minęło, nie będąc w stanie konstruować przyszłości. Wizyty u psychiatry i zwiększanie dawki Captorixu stają się remedium na niepowodzenia i możliwość dalszego trwania. Sceny u lekarza (w tej roli Robert Wasiewicz) pełne ironii i dowcipu to trafne obserwacje stanu depresji oraz załamania człowieka. Dokonując szerokiej metafory choroba Florent-Claude i jego dotychczasowe konsumpcyjne życie mogą być niezłą metaforą współczesności. Świata, gdzie dawka leku jest nas w stanie utrzymać w dalszym trwaniu, bowiem zatraciliśmy się w błądzeniu i pogoni za wyimaginowanym szczęściem.

Spektakl ze statycznej opowieści zmienia się we frapującą i pełną odwołań do współczesności historię za sprawą odwiedzin głównego bohatera u przyjaciela z lat studiów Aymerica (Krzysztof Zarzecki). Przez drobną chwilę poznajemy polityczny oddech Francji, który w obrazie telewizyjnym wyraża się w protestach niezadowolonych – ruchu „żółtych kamizelek”. To jedyny, w całym spektaklu pełen emocji, a nie tylko opowieści o nich, fragment. Jest w nim ból i tragizm. Splot niepowodzeń życiowych, ambicji i utraty wiary w samego siebie, gdzie samobójstwo staje się wybawieniem. Tu Miśkiewicz pokazuje swoje mistrzostwo, oddech polityki i odwołanie się do problemów świata, tak jak miało to miejsce w jego Podopiecznych na podstawie Elfriede Jelinek. Jednak to tylko wyjątek, mgnienie, ślad. Bowiem pozostałe sceny nie mają takiej siły, są jak wizyta u psychiatry – proszę wziąć krzesełko, usiąść, porozmawiamy. I snuje się ten potok słów faktyczne bez reżyserii, z różnymi zarysowanymi charakterami postaci, na tle których wyróżnia się Camille (Dominika Biernat), a z przeciwnej strony nie do zniesienia Japonka Yuzu (Sonia Roszczuk). Kalejdoskop kobiecych postaci, wspomnień bohatera i rozmów o seksualnych podbojach jest jak wieczór ze Zbigniewem Lwem-Starowiczem. Tylko aby to przeżyć, nie trzeba iść do teatru, a można umówić się na wizytę do specjalistycznej poradni.

Ten spektakl udowadnia, że Houellebecqa warto czytać, jest w nim siła i potęga opowieści o bolączkach nas samych, ale w teatrze nie odnalazł dla niego nikt jeszcze adekwatnego klucza inscenizacyjnego. W przypadku Serotoniny poleganie tylko na tekście zabiło teatr – miejsce magii i fantazji, a nie wspólnego czytania książek.

Serotonina, Michel Houellebecq, reżyseria: Paweł Miśkiewicz, Studio. Teatrgaleria w Warszawie, premiera: grudzień 2019.

[Benjamin Paschalski]