LETNIE IMPULSY TAŃCA – IMPULSTANZ – MIĘDZYNARODOWY FESTIWAL TAŃCA W WIEDNU

Czas wakacji, dla miłośników i znawców sztuki tanecznej, to wbrew pozorom nie okres przerwy, która niestety następuje w większości naszych instytucji kultury. Liczne ośrodki organizują festiwale, przeglądy, spotkania. Program baletowy posiadają najważniejsze wydarzenia teatralne Europy – Avignon oraz Edynburg. Ciekawie prezentuje się repertuar Bolzano Danza, a także Montpellier Danse. Również miasta naszego kontynentu rywalizują o miano letniej stolicy kultury. Tu chyba pierwsze miejsce należy do Austrii, z niezliczoną liczbą propozycji. W Wiedniu można rozkoszować się tradycją sięgającą czasów Habsburskich, a także spędzić czas w wielu ośrodkach sztuk wizualnych. Prym wiedzie oczywiście kwartał muzealny, który nie tylko kusi różnorodnością oferty, ale także swoją rozległością i możliwością spędzenia wolnego czasu. Duży wewnętrzny dziedziniec to istny targ kultury, gdzie spotykają się Wiedeńczycy oraz turyści, aby napić się kawy, podyskutować, wytchnąć. Niezmiennie od lat centrum artystycznym pozostaje Salzburg z najlepszym festiwalem muzycznym w Europie. Choć ceny biletów doprowadzają do zawrotu głowy, to jednak raz w życiu warto się wybrać do tegoż miejsca. Przed południem można spacerować po ogrodach Mirabel, a wieczorem zasiąść na widowni jednej z sal domu festiwalowego, aby zachwycać się dźwiękami kompozycji klasyki, a także podziwiać toalety zgromadzonej licznie publiczności. Orędownicy lżejszej muzy – starszej siostry musicalu – operetki, znajdą swoje miejsce w Bad Ischl. Urokliwe, małe miasto było siedliskiem Franza Lehara, mistrza gatunku, który pozostawił nad rzeką swoją willę. W każdym roku można podziwiać dwie nowe produkcje. Obecnie to Ptasznik z Tyrolu Carla Zellera oraz Madame Pompadour Leo Falla. W przyszłym roku pojawi się wątek polski związany z utworem Carla Millockera – Student żebrak, a także jedna z szerokiego kalejdoskopu operetek Paula Abrahama. Najbardziej zjawiskowe doznania czekają na widzów w Bregencji. Tu dosłownie na Jeziorze Bodeńskim jest zbudowana scena oraz kilkutysięczna widownia. W cyklu dwuletnim można podziwiać wielkie, monumentalne, oryginalne widowiska operowe. W tym sezonie to Madama Butterfly Giacomo Pucciniego rozegrana na tle wielkiej karty papirusu w pejzażu płatków kwiatu wiśni pod gigantyczną, łopoczącą flagą Stanów Zjednoczonych. Już za rok kolejna premiera – Wolny strzelec Carla Marii von Webera. Jednak dla form ruchu najważniejsza latem pozostaje stolica Austrii. Tu, od czterdziestu lat, przez pięć tygodni lipca oraz sierpnia, można zapoznać się z najciekawszymi trendami, innowacjami oraz oryginalnymi formami wypowiedzi współczesnego tańca. ImPulsTanz to niesamowity festiwal, którego program składa się nie tylko ze spektakli, ale również warsztatów, spotkań czy nocnych rozmów o tym, co można było przeżyć danego dnia. Oferta jest ogromna. Organizatorzy nie ograniczają się w swoich pomysłach. Bowiem słowo „impuls” wydaje się najbardziej kluczowe. Czasem drobne drgnienia, pomysł na ruch może być bardziej odkrywcze niż wielkie, spektakularne widowisko. Właśnie owa oryginalność jest najbardziej rozpoznawalną cechą wiedeńskiego przeglądu. Moje trzy impulsy były ciekawymi, różnorodnymi doznaniami. Na pewno niepowtarzalnymi.

Impuls dźwięku

Zaczęło się od przypadku – spektaklu, którego miałem w ogóle nie oglądać. Jednak nazwisko twórcy kusiło. To Boris Charmatz, francuski tancerz i choreograf. Założyciel formacji Terrain, od sierpnia 2022 roku szef artystyczny jednego z najważniejszych zespołów tańca na świecie – Tanztheater Wuppertal Pina Bausch. Łącząc tradycję wielkiej ikony sceny z własnym, współczesnym myśleniem o tańcu, ma powstać instytucja również budująca mosty francusko-niemieckie. Ciekawy zamysł może stać się ożywczy, gdyż przez lata zespół z Wuppertalu raczej nie okazywał tendencji zmian, odcinając jedynie kupony od tradycji i wielkości własnej przeszłości. W Wiedniu Charmatz zaprezentował solo – Somnole. Rozegrane w pustej przestrzeni Odeonu, gdzie towarzyszem tancerza jest jedno punktowe światło, jak cień śledzące jego ruchu oraz kroki, jest próbą ukazania senności, lunatykowania, stanu zawieszenia pomiędzy jawą a właśnie snem. Prezentacja pozbawiona nagranego podkładu muzycznego, który stanowi jedynie oryginalne gwizdanie tancerza, a także rytm wybijany na własnym ciele. Tworzy się kolaż własnych przebojów – klasyki oraz muzyki popularnej, który koresponduje z formą wykonania. To jak poranne wprawki muzyczne pod prysznicem, niedbałe, ale własne, prywatne, osobiste. Artysta zmienia nastroje, klimat, aurę. Od lekkiego, spokojnego ruchu, poprzez przyspieszenie, bieg, aż do wytchnienia, relaksu, faktycznego zawieszenia. To innowacyjne odkrywanie własnych możliwości, badanie jak możemy reagować chwilę przed zamknięciem oczu. W owym pokazie jest niezwykle dużo ciepła, pozytywnego odczuwania codzienności. Właśnie eksperyment z muzyką, własnym ciałem buduje oryginalny koncept artystyczny.

Impuls obrazu

W większości zdarzeń tanecznych przestrzeń sceny jest pusta, z jednolitym w barwie horyzontem. Ale jeżeli jednym z twórców jest Robert Wilson, jeden z największych wizjonerów teatralnych naszych czasów, to pewnym jest, że strona wizualna będzie stanowić najważniejszy punkt widowiska. I dokładnie tak jest w Relative Calm. Stworzony pokaz, wspólnie z amerykańską choreografką Lucindą Childs, to wielka uczta dla oka, specyficzny moment wytchnienia, oddechu. Obrazy tła zestawione z niesamowitym ruchem tancerzy kształtują niezapomniane przestrzenie. Wieczór złożony jest z trzech kompozycji muzycznych. Dwóch skrajnych, współczesnych, minimalistycznych prac Jona Gibsona oraz Johna Adamsa, a także środkowej – ikonicznego baletowego utworu Igora Strawińskiego – Pulcinella. Już to zestawienie zastanawia, a idea jest nad wyraz prosta. Początek i koniec, to dwa wyciszone fragmenty, z feerią środkową inspirowaną barokową ekspresją Pergolesiego. Punktem wyjścia, jest to, co charakterystyczne w teatrze Wilsona – zakładanie masek, maskarada. W pierwszej i trzeciej części wizualizacje to figury geometryczne: prostopadłe i owalne. W dokładnie skrojony ruch na ekranie swoją choreografię układa Childs. Tworzy się z tego perfekcyjny, symetryczny układ. Tancerze wirują, przechodzą we wspólnotowym ruchu odzwierciedlając, symbolizując, pojawiające się elementy w tle. Łagodność muzyki, ale przede wszystkim transowość tańca, niczym obroty derwiszy, kształtuje ów tytułowy relatywny spokój. Odmienny charakter posiada fragment środkowy. To opowieść o dworskiej rywalizacji o względy i uczucie. Świetny salonowy taniec, dostojność, humor, konkurencja o fory, współgra z odmiennym wyświetlanym tłem – pełnym kolażu kolorów, choć utrzymanych w barwach bieli, czerwieni oraz czerni. Jednak w ów estetyczny obraz wkrada się zgrzyt. To monologi z dzienników Wacława Niżyńskiego w recytacji Lucindy Childs. Pretensjonalna recytacja ośmiesza koncept, a zestawienie ich z obrazami dzikich zwierząt, owszem ciekawie wygląda, ale nieodparcie można mieć wrażenie, że to zabieg jedynie służący zmianie kostiumów przez wykonawców. Mimo owego zastrzeżenia doświadczenie artystyczne jest niesamowite. Poezja obrazu współgra z pomysłowością ruchu, tworząc genialną wspólnotę estetycznej, a nawet szerzej, artystycznej wizji amerykańskich artystów.

Impuls formy

Ostatni wieczór stał się zaskoczeniem. Niestety negatywnym, choć zapowiadało się spektakularnie, a wyszło nijak. Billy’s Joy to przygotowana przez Needcompany produkcja inspirowana komediowymi fragmentami zaczerpniętymi z dramatów Williama Shakespeare. Produkcja kilku europejskich instytucji i inicjatyw kulturalnych, w tym wiedeńskiego przeglądu, a także gdańskiego Festiwalu Szekspirowskiego, jest kolażem formy, aby pasował do każdego wydarzenia. Jest obowiązkowo Szekspir, a także trochę tańca. Początek to istna feta, eksplozja ruchu. Można nawet zastanowić się czy w tej prędkości artyści wytrzymają do końca spektaklu? Obawy są płonne, gdyż atmosfera i ekspresja bardzo szybko wyhamowuje. Ich miejsce zajmuje bełkot i nuda. Potoki grafomańskich słów autorstwa Victora Afung Lauwersa są nie do zniesienia. Rozmowa Eden, Marthy oraz Meron, w garderobie teatralnej o seksie, jest jak gadka nastolatek o banałach. W innych częściach nie jest lepiej. Tekst traktuje o niczym, a ma ponoć poruszać ważne problemy społeczne. Zespół, pod wodzą Jana Lauwersa i Grace Ellen Barkey, w abstrakcyjnej przestrzeni pewnego ogrodu, z prawdziwą kuchnią, gdzie przygotowuje się posiłek, jak na przyjacielskiej imprezie, tworzy dysputę o kobiecości i męskości. To pewna rywalizacja postaw Romeo i Oberona. Pierwszy romantyk, idealista, ale niespełniony seksualnie, odrzucony przez kobiety. Bohater Snu nocy letniej, który za partnerkę ma Sycorax, magiczną postać Burzy, to istny szaman, autsajder, który mało mówi, mało robi, a wygrywa. Jednak formuła jest nieznośna, bowiem groteska, abstrakcja nieposiadająca przełamania zaburza uwagę widzów. Najlepiej wypada Romeo w wykonaniu Nao Albeta. Jego roli w pełni się wierzy, ufa, a komizm spojrzeń, niczym z kreskówki, rozbraja. Posiada również nutę nostalgiczną, przegranego w relacji z kobietami i rywalizacji o władzę. Świadomy swoich deficytów seksualnych, z ciała i nagości czyni atut, będąc świetnym bohaterem wieczoru. Konwencja czerpania z różnych źródeł jest potężna. Scena przyjazdu aktorów – jak w Hamlecie – to zabawna sekwencja z Królewną Śnieżką i siedmioma krasnoludkami. Tu naprawdę mamy przełamanie, chwilę przed końcem spektaklu. Jednak wniosek jest smutny. To nużąca opowieść, która wypala się niezwykle prędko. Znudzona publika ratuje się exodusem. Do finału dotrwali tylko zapaleńcy. Koniec. Najlepiej bawili się aktorzy, wszak byli na wspólnej domówce, widać próby przebiegały w świetnej atmosferze. Gorzej z reakcją widzów, która jest zimna i wycofana. Powiew lodu jest jak otrzeźwienie, że najwięksi sceny teatralnej mogą również ponosić spektakularne porażki.

Trzy spektakle ImPulsTanz to niewiele, aby móc ocenić festiwal w Wiedniu. To ledwo promil zdarzeń, pokazów i prezentacji. Jednak, mimo nieudanych eksperymentów, to wzbudzające pozytywne emocje wydarzenie. W jednym czasie, w jednym mieście, można zobaczyć mieszankę najciekawszych tanecznych przedstawień. Oczekiwanie, przez widzów, kolejnych produkcji jest olbrzymie. Sale wypełnione, reakcje różnorodne. Ale jest fajna atmosfera wspólnoty – miłośników tej pięknej sztuki. Za rok znów należy odwiedzić stolicę Austrii, bo impulsy tańca zapewne będą elektryzujące.

Somnole, Boris Charmatz, Relative Calm, Robert Wilson, Lucinda Childs, Billy’s Joy, Needcompany, ImPulsTanz – Międzynarodowy Festiwal Tańca, Wiedeń, pokazy: lipiec 2023.

[Benjamin Paschalski]