KOREA PÓŁNOCNA czyli „Rodzina” – Teatr Dramatyczny w Płocku

KOREA PÓŁNOCNA czyli „Rodzina” – Teatr Dramatyczny w Płocku

Chyba każdy z nas słyszał o rzeczywistości komunistycznego państwa koreańskiego. Jedną z jego ikon jest Ri Chun Hi najważniejsza prezenterka programów informacyjnych tegoż kraju. Nazywana również „różową damą” każdorazowo, gdy mają miejsce kluczowe i przełomowe wydarzenia dla wspólnoty Północnej Korei, informuje o tym miliony mieszkańców. Jej styl i powaga, monumentalny głos i postura to sztandarowe cechy wiadomości dla społeczeństwa. Zaśpiew języka, ale i przeżycia, godne prostej aktorskiej szkoły, nie pozbawione łez i wzruszeń, weszły już na stałe do propagandowego kanonu importowanego z Korei. Podobno prezenterka już wielokrotnie miała przejść na emeryturę, ale widocznie okoliczności i rzeczywistość społeczna pozostawia ją na straży przekazywania wieści i prawdy. Czasy i przywódcy się zmieniają. Ona pozostaje. Ciekawe i inspirujące. Bowiem wiele analogii można wysnuć wobec doświadczenia teatralnego w Płocku. Styl sceniczny się zmienia, mody teatralne przemijają, a placówka Mazowsza tkwi w skostniałej stylistyce pseudonowoczesności prowadzona przez Marka Mokrowieckiego.

Teatr w Płocku to miejsce dysonansów. Z jednej strony nowoczesna scena, budynek prawie dopiero po generalnym remoncie, na widowni tłum spragnionych widzów sztuki. Reaguje publiczność żywiołowo, do oklasków rwie się na koniec spektaklu, wstaje z miejsc. Tylko pytanie czy to gest wyuczonego szacunku czy rzeczywisty hołd dla kunsztu widowiska? Tutaj pojawiają się znaki zapytania. I to poważne.

Jedną z ostatnich premier sceny jest Rodzina Antoniego Słonimskiego w reżyserii Rafała Sisickiego. Sztuka, która w roku 1933 święciła triumf na deskach, powróciła na nie dopiero w roku 1981 do warszawskiego Kwadratu w reżyserii Edwarda Dziewońskiego. Komedia, iskrzy się dowcipem i specyfiką ukazania więzów rodzinnych, gdzie sploty akcji ukazują, że hitlerowiec ma za ojca Żyda, a minister sowiecki – hrabiego. I tak dalej i tak dalej… Satyra na świat dwudziestolecia międzywojennego, realiów ówczesnego czasu stanowi świetny obraz nie tylko rodzinnych koligacji, ale i rzeczywistości materialnej, relacji politycznych w drobnej wspólnocie polskiej prowincji. Można z tego utworu zrobić majstersztyk, kipiący humorem i zadumą dla widowni, że jest to również metafora o nas samych w dniu dzisiejszym.

Jednak w Płocku dostajemy tani, popularny teatr z nachalną inscenizacją, która pozostawia niesmak w odbiorze. Reżyser w ogóle nie wierzy w publiczność. Dosadnie ukazuje, choć wbrew akcji scenicznej, że utwór można dopasować do każdego okresu. To obraża widza. Inscenizator przed każdym aktem wprowadził radiowe dżingle, które umiejscawiają akcję – w latach trzydziestych, w 1968 i współcześnie. Zamiar bezsensowny, aby nikt nie miał wątpliwości, że w każdym czasie możliwe są zdarzenia. A scena choreograficzna z flagami czerwonymi i czarnymi będącymi emblematami ideologii totalitarnych to szczyt perswazji i niestety fatalnego stylu ruchowego. Na wielkiej scenie, po środku gigantyczna kanapa, która rozjeżdża się i przybliża do widzów z każdą częścią utworu. W tle projekcja dworu. To tyle jeżeli chodzi o dekoracje. Jak na bogaty dwór to niewiele. Jest pusto i nijak. Reżyserowi zabrakło widocznie olbrzymiej przestrzeni scenicznej, gdyż część akcji wyprowadził na przejścia między rzędami. Jest to kuriozalne i niezrozumiałe. Ale już prowadzenie aktorów to osobny temat.

Sztuka aktorska przypomina dokładnie telewizyjne występy Ri Chun Hi. Pełne zadęcia pozy, przerysowania oraz nie do zniesienia wypowiadane frazy. Reżyser zadbał o każdego odbiorcę. Jak przystało na „prawdziwy” teatr wprowadził wątek erotyczny z prześwitującym kostiumem, pod którym skryty był delikatnie biust Lucysi (Magdalena Tomaszeewskiej). Część męska widowni ukontentowana i uradowana. Pozostałe role sztampowe i schematyczne. Wejście Bab to istny upiór teatralny. Barbara Misium i Magdalena Bogdan grają wiejskie kobiety jakby przed chwilą obejrzały kronikę z lat siedemdziesiątych z wzorcowego PRGu, a gumiaki, w których ciężko chodzić dopiero otrzymały od rekwizytora. Kuriozalnych scen jest więcej. Mistrzostwem nieporadności jest wejście Kaczulskiej (Dorota Cempura) z Tomaszem Lekcickim (Tomasz Pogonowski) z przejażdżki konnej. Tylko, że bohaterka jest w szpilkach jak z sali balowej, a nie odpowiednim obuciu. Jednak największym kuriozum są zatrzymania akcji, wyciemnienia i monologi pana domu – Lekcickiego. Bohaterowie zastygają w wystudiowanych pozach jak z obrazów malarskich, a w tym czasie w punktowym świetle rozpoczynają się solowe przemyślenia. I czujemy się jak przed ekranem telewizyjnym, gdzie prosto z pustyni Nevada mówi do nas Mariusz Max Kolonko. I już wtedy nie wiadomo czy to żart czy prawdziwy teatr. Bo nie ma co dalej pastwić się nad sztuką, która powstała chyba tylko dlatego, że trzeba było wprowadzić nowy tytuł do repertuaru, bez namysłu po co i dlaczego. A przecież wiele można powiedzieć utworem Słonimskiego o naszej, współczesnej Polsce, w której nie brakuje analogicznych problemów jak w dwudziestoleciu międzywojennym, choć już nie jesteśmy wielonarodowym społeczeństwem, ale antysemityzm i nacjonalizm nadal obecne są w naszym codziennym życiu. Siłą reżyserii nie jest nachalność, jak ma to miejsce w Płocku, ale metaforyczne ujęcie problemów i zaufanie do widza. Bo na tym polega sztuka, a nie artystyczna propaganda.

Zapewne nie powrócę do teatralnego Płocka w najbliższym czasie po doświadczeniach podczas Rodziny. Jednak zastanawiam się nad zespołem artystycznym. Aktorami, którzy uczestniczą i tkwią w tym marazmie teatralnym. Bowiem nadejdzie taki czas, że zetkną się z nową estetyką twórczą, odmiennym, współczesnym myśleniem artystycznym.  I oby to nie był  dla nich wstrząs na miarę zmian, które mogą spotkać Koreę Północną, gdy dojdzie do przemian i procesu transformacji oraz otwarcia granic. Do przemyślenia dla publiczności i dyrekcji nadwiślańskiej sceny.

Rodzina, Antoni Słonimski, reż. Rafał Sisicki, Teatr Dramatyczny im. J. Szaniawskiego w Płocku, premiera: październik 2019.

                                                                                             [Benjamin Paschalski]