SAMOTNIK czyli Woyzeck – Teatr Narodowy w Warszawie

SAMOTNIK czyli Woyzeck – Teatr Narodowy w Warszawie

„Samotność cóż po ludziach, czym śpiewak dla ludzi?”. To pierwsze zdanie z Wielkiej Improwizacji z Dziadów części III Adama Mickiewicza. Ten stan emocjonalny, wyobcowanie, poczucie bycia odrzuconym na margines wspólnoty towarzyszy nam często w życiu. Ale samotnicy to nie tylko ofiary, ale również postawy z wyboru. Wielokrotnie nadwrażliwcy, którzy nie umieją odnaleźć kontaktu ze światem, żyją w swoimi wewnętrznym świecie szczęścia i spełnienia. Odizolowanie przynosi radość ale i pustkę. To jednak zawsze wybór lub konsekwencja życiowej egzystencji.

Ostatnia premiera Teatru Narodowego, Woyzeck Georga Buchnera w reżyserii Piotra Cieplaka, jest historią o szczególnej samotności, kogoś kto wyrzucony na margines życia popełnia zbrodnię niwecząc szczęście własne i innych. To przedstawienie skrojone na jednego aktora, tytułowego bohatera – Cezarego Kosińskiego. Występujący gościnnie na narodowej scenie cały faktycznie jest Woyzeckiem. Unikane spojrzenia, zagubienie, brak komunikacji z innymi, tępy wzrok oraz  niepewność osadzenia w otaczającym świecie definiuje jego sceniczne życie. Kosiński w tej roli jest zjawiskowy. Bowiem jego postać niby niepewna i marginalna społecznie jest demoniczna i zniewalająca. Prosta konstrukcja charakteru opanowuje całe spektrum artystyczne przedstawienia. Sceny z aktorem to najjaśniejsze punkty. Jako interlokutorów posiada m.in. Jerzego Radziwiłowicza czy Pawła Paprockiego jednak wypadają oni blado na tle jego obecności. Najgorsze fragmenty spektaklu to sceny z Marią – Zuzanną Saporznikow, która jako debiutantka nie odnajduje się w roli, jest statyczna i nijaka. Szczególne miejsce należy się Sławomirze Łozińskiej, która jako Babcia opowiada bajkę o ślimaczej rodzinie, autorstwa Hansa Christiana Andersena, korespondującej ze światem Buchnerowskiej opowieści. Choć przywodzi ona na myśl audiobooka to ma w sobie dużo sentymentu i tragizmu. To ciekawy element dopełniający akcję dramatu.

Inscenizacja Piotra Cieplaka jest statyczna i wiernie oddająca klimat utworu. Akcja rozpoczyna się od nagrania fragmentu widowiska – niczym w studiu radiowym. Kiedyś reżyser zrealizował w Teatrze Miejskim w Gdyni Fantazego Juliusza Słowackiego w formie słuchowiska radiowego na żywo. To było jedno z ciekawszych doświadczeń teatralnych, niezwykle pomysłowego ulokowania dramatu romantyka w przestrzeni radia, które widzowie mogli bezpośrednio obserwować. Sens i humor wydobyte zostały na plan pierwszy. W przypadku Woyzecka wbrew pierwszym sekwencjom inscenizator nie podążył tym tropem. Owszem owe nagranie powraca w końcu spektaklu jako klamra, jednak nic więcej z tego nie wynika. Wartościowym jest wykorzystanie muzyki, jednak nie wykracza inscenizacja poza ramy przedstawienia w miarę zwięzłej historii. Brakuje w tej opowieści żywiołowości, tragedii wspólnoty, a nawet jednostki mimo wybitnej roli Kosińskiego. Najdziwniejsze, że moment w którym w głowie Woyzecka rodzi się zbrodnia, za sprawą plotek i półprawd przekazywanych przez Doktora i Kapitana, o rzekomym romansie Marii z Tamburmajorem, to przechodzi on bez echa, jak marginalna, drugorzędna scena. Tym samym motywacje zbrodni dokonanej przez głównego bohatera są niejasne i nie do końca zrozumiałe. I taktownych scen jest więcej – niestety.

Teatr Piotra Cieplaka niezwykle cenię, bowiem to lekcja prostoty i szacunku dla sceny. Szczególne miejsce w moim poznawaniu teatru zajmuje realizacja z warszawskiego Powszechnego Albośmy to jacy tacy… wywiedziona z Wesela Wyspiańskiego. Rozegrana cześć pierwsza na dziedzińcu teatru, a druga na scenie, stanowiła świetny komentarz artystyczny do sytuacji politycznej roku 2007. Ta niby chaotyczna kontynuacja polskich zaślubin, podczas których rozmawia się o wszystkim i o każdym, nie dawała spokoju, doskwierała i bolała.

Dziś gdy świat, głównie polityczny, przyspieszył i się spolaryzował Piotr Cieplak odchodzi od diagnozy społecznej na rzecz historii ludzkiej. Staje się samotnikiem, który ukazuje zagubienie jednostki w świecie blichtru i niejasnej walki dla samego siebie. Doceniam spektakl w Narodowym jako próbę ukazania człowieczeństwa. Jednak to doświadczenie jednego aktora. Za mało jak na udany wieczór w teatrze bowiem staje się on delikatny i letni, a dziś chyba potrzebujemy silnych bohaterów naszych czasów. Ale należy pamiętać i doceniać indywidualistów bowiem świat potrzebuje coraz więcej nadwrażliwców łagodzących nieokrzesanie współczesności.  

Woyzeck, Georg Buchner, reż. Piotr Cieplak, Teatr Narodowy w Warszawie, premiera: luty 2020.

                                                                                                                                                              Benjamin Paschalski



1 thought on “SAMOTNIK czyli Woyzeck – Teatr Narodowy w Warszawie”

  • ten „samotnik” jest etatowym Teatru Narodowego i Profesorem AT, oraz reżyserem demonstracji KOD-u. Czyli, czego by mu recenzent życzył, by przymiotnik nie był kłamstwem? Może nie lecenia „postdramatyzmem” („postteatrem”) w repertuarze romantycznym, który wymaga emocji, a nie grania, że „dziś wieczór gra się, że nie gra…” Klapa. Ot, co