NABICI W BUTELKĘ czyli „Jesus Christ Superstar” – Opera i Filharmonia Podlaska w Białymstoku

NABICI W BUTELKĘ czyli „Jesus Christ Superstar” – Opera i Filharmonia Podlaska w Białymstoku

Andrew Lloyd Webber to dla miłośników musicalu niekwestionowany mistrz stylu. Jego kompozycje natychmiast wpadają w ucho, stają się szlagierami, a libretta zazwyczaj tworzone w spółce z Timem Rice, to sprawne konstrukcje sceniczne. I od wielu, wielu lat, gdy pierwszy raz usłyszałem na żywo jego musical, a było to bodaj podczas gościnnych występów Teatru Rozrywki z Chorzowa w Teatrze Dramatycznym w Warszawie z Evitą, gdzie tytułową partię zjawiskowo odtwarzała Maria Meyer, a w rolę Che wcielił się Michał Bajor, zakochałem się w tej twórczości. I śledzę wnikliwie kolejne premiery na polskich scenach. Tym z większą radością wybrałem się do Białegostoku aby w Operze Podlaskiej zobaczyć Jesus Christ Superstar. Utwór zwięzły i klarowny. W warstwie muzycznej zbliżony do rock opery, ze świetnymi songami, rytmem i spontanicznością. I niestety w stolicy Podlasia dostajemy artystyczny bubel.

Przedstawienie jest bowiem przeniesieniem realizacji z warszawskiego Teatru Rampa. Szkoda, że nikt i nigdzie o tym widzów nie poinformował. Jedyna wzmianka w programie teatralnym znajduje się w tekście Daniela Wyszogrodzkiego. To nic innego jak sloganowe „nabicie w butelkę” widzów. Teatromani podróżują przez pół Polski aby zobaczyć średni spektakl, który niestety nie przystaje do olbrzymiej sceny białostockiej, choć wykorzystuje jej możliwości techniczne. Na dodatek otrzymują produkt, który widzieli już w innym miejscu. To oszukiwanie odbiorców. Podróż na spektakl pełna nadziei, że duet Jakub Wocial i Santiego Bello, którzy przygotowali premierę warszawską dokona nowego, kolejnego odczytania utworu, I niestety były to uczucia płonne. To nachalne ponowne wykonanie utworu, tylko w zmienionej przestrzeni gry. Ale jeżeli już przedstawienie zostało obejrzane, to warto zwrócić uwagę na kilka faktów.

Większość z nas przywołuje Jesus Christ Superstar z wersji filmowej. W tejże grupa młodych ludzi jedzie na pustynię aby przygotować, wykonać widowisko o ostatnich dniach życia Jezusa. Opowieść posiada swój kontekst. Czas powstania również powoduje jasne przesłanie poszukiwania siebie i wolności. Lata siedemdziesiąte, „dzieci kwiaty”, mit drogi amerykańskiej – ciekawe przełożenie owych zjawisk na język filmowy korespondujący z rzeczywistością tamtych dni. W sieci można spotkać jedną z najnowszych, spektakularnych produkcji przygotowaną przez Lawrence,a Connora. Osadził on akcję we współczesności, w dniu dzisiejszym, świecie wojen, kryzysu i protestu. Chrystus staje się liderem oporu wobec władzy, zagrożeniem dla rządzących, a równocześnie przewodzi społecznej masie niezadowolonych. Ta interpretacja pokazuje komunikatywność z dniem dzisiejszym, że sztuka musicalowa nie jest sztucznym tworzywem, które jest odtwarzane według utrwalonego pewnego i jednego schematu.

Niestety w białostockiej produkcji prób dotarcia do współczesnego widza nie uświadczymy. Bowiem inscenizacja jest letnia niczym powiew wiosennego wiatru. Realizatorom brakuje pomysłu o czym ma być widowisko i faktycznie staje się prostą opowieścią zaczerpniętą z życia Chrystusa i niczym po literkach pokazaną publiczności. Już wchodząc na widownię, w mroczny świat pokryty dymem kadzideł, witają widzów zastygłe postaci ubrane w szaty zakonników. I od razu przeszły przez głowę myśli – oj będzie ciężko. I jest. Siermiężnie i topornie. Mnisi zbierają się na scenie jak w średniowiecznym eposie rozegranym na ołtarzu w okresie Wielkanocy. Poczynają odtwarzać ostatnie dni Chrystusa. Są straszliwie poważni i pompatyczni. Zero lekkości. A Magdalena Masiewicz jako Przeznaczenie to szczyt koturnowości, który wije się jak nieznośny cień po scenie. Poszczególne sekwencje należy pochwalić za stronę muzyczną i ciekawy wokal, ale w niektórych przypadkach są to głosy operowe, a one przecież nie współgrają z barwą i lekkością musicalu. Najlepiej wypada Michał Grobelny w roli Jezusa, choć inscenizacyjnie jego rola ogranicza się do miotania pomiędzy lewą i prawą kulisą. Tyle. Z pozostałymi rolami nie jest lepiej to wejścia i zejścia. Odśpiewane, wykonane. Na trochę więcej finezji pozwolili sobie realizatorzy w sekwencji Heroda, którego show w złotym garniturze wyróżnia się w szarości pozostałych scen. Choreografia pozostawia również wiele do życzenia. Chce się osiągnąć wiele, ale przy minimalnym sześcioosobowym zespole baletowym i wykorzystaniu pozostałych wykonawców do sekwencji tanecznych, należało ograniczyć ruch do prostych układów. I odbija się to w jakości poszczególnych scen.

Twórcy, wbrew oryginałowi którego finał to ukrzyżowanie, dopełniają utwór symbolicznym złożeniem Chrystusa do grobu i zmartwychwstaniem. Ale te sekwencje są całkowicie zbędne, bo pozostają tylko w warstwie wizualnej, które są jak slajdy, a nie rzeczywiste fragmenty musicalu. Praca Jakuba Wociala i Santiago Bello faktycznie jest żadna. Nie ma oryginalnego pomysłu co tą opowieścią chcieli powiedzieć widzom. Dlaczego powstał ten projekt? Trudno znaleźć odpowiedź, bowiem na tego typu zdarzenie jest miejsce w salce katechetycznej a nie w prestiżowej, ambitnej przestrzeni muzycznej.

Ewa Iżykowska-Lipińska, nowa dyrektor Opery Podlaskiej w programie do spektaklu zawarła swój tekst. Jedna uwaga. Filmu Jesus Christ Superstar nie reżyserował Milos Forman a Norman Jewison. Szkoda, że nie zaproszono do realizacji kogoś na miarę wspomnianych. To byłoby show, to byłby teatr! Pomarzyć zawsze można…

Jesus Christ Superstar, Andrew Lloyd Webber i Tim Rice, reżyseria: Jakub Wocial, Santiago Bello, Opera i Filharmonia Podlaska w Białymstoku, premiera: luty 2020

                                                                                                                                                            [Benjamin Paschalski]



2 thoughts on “NABICI W BUTELKĘ czyli „Jesus Christ Superstar” – Opera i Filharmonia Podlaska w Białymstoku”

  • Informacja o tym, że do Białegostoku zostanie przeniesiona inscenizacja JChS z warszawskiej Rampy (z dokładnie tym samym zespołem realizatorów) od początku nie była tajna. Dziwne, że jest Pan „teatromanem podróżującym przez pół Polski, śledzącym wnikliwie premiery” i przeoczył Pan tę informację, powtarzaną zresztą przez realizatorów wielokrotnie, również na konferencji prasowej. :))
    Doskonale rozumiem, że gusta są różne, ale pisanie, że „choreografia pozostawia wiele do życzenia” jest w przypadku tej inscenizacji, opartej w dużej mierze na ruchu scenicznym, ogromnym nieporozumieniem. Ale skoro jakość choreografii ocenia Pan po liczbie tancerzy na scenie…
    Z tej „recenzji” bije głównie frustracja, że spektakl nie jest wierną kopią swojej filmowej wersji . Na tym właśnie polega teatr, na INTERPRETACJI, na SZUKANIU nowych rozwiązań, na przedstawianiu znanych tematów od NOWEJ strony. Gdyby poświęcił Pan chociaż chwilę na zastanowienie się nad tym, co zobaczył na scenie, być może zauważyłby Pan, że spektakl ten kładzie duży nacisk na to, że przedstawiony w nim Chrystus jest przede wszystkim Człowiekiem (co zresztą mieli w zamiarze twórcy oryginalnego dzieła). Kostiumy są proste, bez tzw. „piór w tyłku” właśnie po to żeby widz zrozumiał, że ten Człowiek mógł żyć w każdych czasach, Również obecnie, gdzieś obok nas. Temu samemu służy zresztą wyjście z akcją do widza. Personifikacje zła, ludzkich grzechów, które nazwał Pan „mnichami” na scenę wychodzą właśnie z publiczności.
    Szkoda, że tak mało wyniósł Pan z tego spektaklu.

  • Dziwnie mi się czyta taką recenzję, bo mam wrażenie że w Rampie w zeszłym roku widziałam zupełnie inny spektakl. Jak na wrażliwego widza wnikliwie obserwującego nowe premiery teatralne w całej Polsce, to bardzo mało pan wyniósł z tego co działo się na scenie. A zarzut, że nie było wiadomo, że to przeneisienie warszawskiej inscenizacji do innego teatru jest komiczne. Rozpisywano się o tym wszędzie, mówiono o tym na konferencji prasowej. Naprawdę trzeba było chyba pod kamieniem mieszkać, żeby nie było wiadomo, że to będzie ten sam spektakl z nieco zmienioną obsadą i w innym mieście. Tak jak napisała Paulina powyżej. Wystawna scenografia, pióra w tyłku i inne szmery bajery do tego dzieła są absolutnie niepasujące. Osadzenie go w taki sposób pomaga umiejscowić akcję poza konkretnym miejscem i czasem tak, by widz mógł pomyśleć o tym czy ta historia nie mogłaby się dziać tu i teraz. Jestem bardzo ciekawa pana opinii nt łódzkiej inscenizacji tego samego tytułu, a jak pan chce zobaczyć słabą i nijaką choreografię to polecam wycieczkę na Miss Sajgon w Teatrze Muzycznym w Łodzi i przyjrzenie się pracy Joanny Semeńczuk.
    Życzę bardziej udanych wycieczek do polskich teatrów musicalowych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *