NAD NIEBEM HISZPANII – „DON KICHOT” – OPERA BAŁTYCKA W GDAŃSKU
Jedną z największych bolączek polskich zespołów baletowych jest odnalezienie miejsca na mapie artystycznej naszego kraju. Istotnym jest, aby kompanie taneczne, współegzystujące w operowych wspólnotach, nie stanowiły marginesu repertuaru ani dodatku do wokalnych popisów, ale posiadały własny, autonomiczny program artystyczny. Należy również mierzyć siły na zamiary. Bowiem formacje zazwyczaj nie są liczne, oprócz Polskiego Baletu Narodowego czy Teatru Wielkiego w Łodzi, i aby nie dochodziło do kuriozalnych przedsięwzięć nieadekwatnych do możliwości obsadowych. Z tym problemem boryka się większość lokalnych zespołów w Europie, które zagospodarowują pole aktywności adaptacjami, uwspółcześnieniem klasyki, albo z niej rezygnują na rzecz propozycji indywidualności – szefa artystycznego zespołu. Rozwiązań jest wiele. W naszym kraju, również poszukiwania trwają. Jedną z takich regionalnych formacji jest balet Opery Bałtyckiej w Gdańsku. Jeszcze kilka lat temu formacja istniała pod nazwą Bałtyckiego Teatru Tańca, tworząc autorski projekt szefowej Izadory Weiss. Po jej rozstaniu z instytucją stery objął były tancerz Wojciech Warszawski. Zmienił azymut. Ze współczesności nastała klasyka. Wraz ze swoją zastępczynią Izabelą Sokołowską-Boulton tworzą swoiste, kameralne laboratorium prac nad największymi i najbardziej wartościowymi osiągnięciami świata tańca. Po Giselle i Kopciuszku, przyszedł czas na Don Kichota. I jadąc do stolicy Pomorza zastanawiałem się jak z zaledwie blisko trzydziestoosobowym zespołem można wystawić owe rozpromienione różnorodnością widowisko? I co ciekawe udało się. Jest efektownie i baletowo! Zawsze można chcieć więcej i lepiej, ale nie ma chałtury, jest krwista i logiczna historia łącząca zespół i uczniów szkoły baletowej.
Sama opowieść o błędnym rycerzu, czerpiąca ze źródeł Miguela de Cervantesa, jest prosta i nieskomplikowana. Pierwsze wykonanie, w początkach dwudziestego wieku, w carskiej Rosji, przygotowane przez niezmordowanego Mariusa Petipę, okrzyknięto wielkim sukcesem i świetnym pejzażem Iberii. Co ciekawe ponoć kompozytor – Ludwig Minkus – pisał muzykę pod dyktando choreografa. Ma ona charakter iście ilustracyjny zarówno względem toku akcji jak i poszczególnych postaci. Tym samym daje twórcom pole do eksperymentu. Wielokrotnie pojawiają się unowocześnienia, a także ulepszenia – naszpikowanie popisów technicznymi trudnościami, aby publiczność mogła nagrodzić gromkimi oklaskami swoich ulubieńców. Bowiem muzyka to faktycznie oddzielone fragmenty, które nie układają się w spójną całość, ale odwzorowują nastrój i klimat poszczególnych scen. Oderwanie ich od siebie wymusza pauzy, co wykorzystuje widownia dla uhonorowania wykonawców. I to mankament przy klasycznych baletach, bowiem te krótkie przerwy zaburzają ciągłość narracji, a reżyseria ukłonów wzbudza uśmiech politowania. Trzy akty gdańskie to swoista ścieżka na wyżyny. Po górach, po chmurach – skoro to historia o rycerzu szukającym swojej Dulcynei. Opowieść Warszawskiego i Sokołowskiej-Boulton to niczym księga, której kolejne karty przeglądamy. Wizualizacje Eliasza Styrny wprowadzają w świat abstrakcji, niczym film rysunkowy. Owa bajkowość ma swoje uzasadnienie. Podróż Don Kichota nie jest jego historią, a losami napotkanych bohaterów, których jest świadkiem i uczestnikiem. Baśń się zaczyna, gdy wojownik i marzyciel w towarzystwie służącego Sancho Panza, rozpoczyna eskapadę. Trafia do krainy pod słonecznym hiszpańskim niebem, aby śledzić losy Don Basilia zakochanego w Kitri, a także podboje miłosne matadora Espady. Ten świat wiruje, tańczy, oczarowuje. Choć początkowo nie zapowiada się najlepiej – gdyż pantomima i puste etiudy zawładnęły sceną, to kolejne fragmenty wzmacniają wiarę w balet. I w miarę jedzenia, konsumowania sztuki, apetyt rośnie. Niezwykle efektownie wypada fragment drugi – scena w karczmie, cygańskim taborze i świecie driad, która przypomina białe fragmenty Jeziora łabędziego. Jednak finał i pas de deux głównej pary są pokazem najwyższej próby. Choreografowie bowiem nie tworzą prostego układu, ale świetny artystyczny duet i technicznie efektowne wariacje. Jednak para twórców winna zadbać o lepszych partnerów wśród realizatorów. Projekcje Styrny są abstrakcyjne i dobrze, bowiem ich forma i kolorystyka współgra z mało realistyczną opowieścią. To jednak dekoracje i rekwizyty, a szczególnie kostiumy autorstwa Hanny Wójcikowskiej-Szymczak są z innego świata. Zawieszone elementy nad sceną przypominające kształtem zabudowę miasta są nieefektowne, a stroje niedopasowane do aury hiszpańskiej społeczności. To raczej zbieranina ubiorów, które nie korespondują z miejscem akcji. Kolory Hiszpanii są jaskrawe i wyraziste, a tu blado i jakoś szaro, a niby kolorowo. Zaserwowana paleta barw jest matowa co szkodzi odbiorowi widowiska.
Największą zasługą Warszawskiego i Sokołowskiej-Boulton jest przygotowanie dojrzałego układu dedykowanego zespołowi baletowemu na miarę wysokich możliwości. Należy zauważyć precyzję męskiej części czy to w tańcach cygańskich, czy w pokazach torreadorów. Królestwo driad należy zaś do damskiej części grupy. Ważne, że towarzyszą im uczennice szkoły baletowej i świetnie sobie radzą. Zawsze jestem sceptyczny, co do angażowania adeptów sztuki tańca. Tym razem wyszło to zjawiskowo. Zarówno amorki jak i zwiewne duchy pokazują klasę techniki klasycznej i zapał pracy artystycznej. Jednak królestwo sceny to soliści. Królem oczarowującym nie tylko kolejne partnerki, ale również publiczność swoją ekspresyjnością, jest Ruaidhri Maguire jako pogromca byków i serc. Gest, umiejętność wykończenia tańca, ale również mimika to podstawowe atrybuty roli. Mayu Takata jako Kitri jest żywiołowa, bardzo poprawna technicznie, ale brakuje jej jeszcze charyzmy pierwszoplanowej tancerki. I chyba największy talent gdańskiej sceny, niegdyś tancerz w Poznaniu, Gento Yoshimoto. To niesłychanie zdolny solista, który wyczarowuje przed widzami przepiękną techniczną paletę baletu. Tańczy zjawiskowo, jego piruety są precyzyjne, świetnie wykończone, a podnoszenia godne najlepszego mistrzostwa w tejże lidze. Posiada również osobowość sceniczną, bowiem potrafi bawić i wzruszyć, gdy na przykład dokonuje symbolicznego samobójstwa ironicznym przebiciem serca sztyletem. I tu rodzi się pytanie. Mimo pozytywnej oceny widowiska, to widać dużą różnicę w jakości wykonania pierwszoplanowych postaci, a zespołu baletowego. Dla kierownika kompanii to wyzwanie i ciężka praca nad podniesieniem techniki całego ansamblu. Dodatkowym plusem było wykonanie muzyki na żywo. Orkiestra grała równo, ale nie porywająco pod kierunkiem Francka Chastrusse Colombier. Wszystkie dźwięki wybrzmiały, ale podobnie jak ze stroną wizualną, niuansowość Hiszpanii jest większa. To nie marsze wojskowe, ale podkład dla miłości, walki i zapału jak z areny z bykami, a także świat niewinności. Muzyka baletowa wymaga większego docenienia, a nie tylko powierzchownego odegrania.
Wieczór w Operze Bałtyckiej pokazał efekt kilku lat pracy Wojciecha Warszawskiego i Izabeli Sokołowksiej-Boulton. Widać wyniki zmiany podejścia do sztuki tańca. Z wektorów współczesności na rzecz klasyki. Jest jasne mierzenie się z wyzwaniami, a nie budowanie zamków z piasku z pobliskiej nadmorskiej plaży. To dobrze, że twórcy niezwykle odpowiedzialnie podchodzą do zadań, a nie tworzą nieprzemyślany zbiór baletowego kalejdoskopu widowisk. Ciekawe jakie dalsze plany i zamierzenia. Czy dalej klasyka będzie nadawała ton gdańskiej scenie? Jeżeli miałbym doradzać, to pozostałbym w owym wyzwaniu, bo wychodzi niezwykle efektownie. Ale może też warto zaryzykować dla rozwoju zespołu. Decyzja pozostaje w rękach kierownictwa.
Don Kichot, Ludwig Minkus, choreografia: Izabela Sokołowska-Boulton, Wojciech Warszawski, Opera Bałtycka w Gdańsku, premiera: grudzień 2022.
[Benjamin Paschalski]
You must be logged in to post a comment.