BEZ GRZMOTÓW I BŁYSKAWIC, czyli „2020: Burza”- TR Warszawa
Coraz częściej nie nadążam za zjawiskami teatralnymi, a to chyba oznaka bycia coraz starszym, skostniałym i konserwatywnym. Cenię bardziej klasyczne narracje, zwięzłe opowieści, a nie poszukiwania znane tylko inscenizatorowi i wąskiej grupie realizatorów. Ostatnia wizyta w TR Warszawa podczas 2020: Burza w reżyserii Grzegorza Jarzyny coraz bardziej utwierdza mnie w tym przekonaniu. To co zobaczyłem na scenie kojarzyło mi się z jednym – znaną tylko z kart historii opowieścią o premierze dramatu Williama Shakespeare w Teatrze Ludowym w Nowej Hucie w reżyserii Krystyny Skuszanki. Ów spektakl sprzed dziesięcioleci widział Ariela jako kosmonautę w dość charakterystycznym kostiumie, który pozostał na czarno-białych fotografiach i legendzie teatralnej. Jednak spotkanie z utworem angielskiego mistrza w dniu dzisiejszym to kuriozalna wyprawa w udawanie, że ma być mądrze, intelektualnie i naukowo. Za wszystko odpowiada sztuczna inteligencja. Ciekawe. Widzom unaocznia się, że maja wpływ na przebieg spektaklu czemu ma służyć wypełnianie ankiet oczywiście na tabletach, które posiada obsługa sceny. I teraz najciekawsze, wiedza tajemna – na przebieg spektaklu wpływ ma pogoda, ciśnienie, deszcz i słońce. Skoro tyle elementów definiuje wieczór teatralny, to niestety ten, w którym przyszło mi uczestniczyć był niesłychanie nieudany. Jeżeli można zaakceptować część pierwszą będącą w miarę wierną próbą interpretacji tekstu oryginalnego, to część druga dopisana i na nowo stworzona opowieść o dalszych losach uziemienia na wyspie, jest po prostu pusta i trywialna.
Zaczyna się niczym jak 10 kwietnia 2010 roku. Katastrofa lotnicza doprowadza do przymusowego lądowania na nieznanej wyspie. Miejscu nieznanym. Tajemniczym. Nieodgadnionym. Znajdują się na niej cztery postaci, bez płci, ale pełne osobowości. Niby każdy dążący do własnej niezależności, ale pozostający w dyspozycji Prospera (Agnieszka Podsiadlik). W spowolnionych ruchach, jak w japońskim teatrze, odbywa się obrzęd odseparowania rozbitków i wiwisekcji przeszłości. Wygnania prawowitego księcia i przymuszenia do życia na wyspie. Inscenizator wykorzystuje taką liczbę środków – wizualnych, kamer, dźwięków, że można w tym gąszczu technologicznym pogubić się i zadać sobie pytanie czemu to wszystko służy? I wniosek jest jeden – niczemu, albo ukryciu pustki intelektualnej całego przedstawienia. Mieszkańcy wyspy są jak idealne, wybielone postaci, które żyją w odseparowanym świecie szczęścia, gdzie rytm życia wyznacza tlen i stan odpoczynku. Przybysze nie odnajdują się w tym świecie, pragną ucieczki, odejścia, wyrwania się z tej matni. Konflikt polityczny faktycznie jest drugoplanowy. Spektakl Jarzyny to wojna światów, stylu życia, podejścia do świata. Tragedia lotnicza ma zbliżyć bohaterów, ale jednak ich odrzuca, odtrąca, oddala. Ostatni monolog dramatu Prospera, który ma być potencjalnym pojednaniem, jest pustym słowem, gdyż zgody nie ma i jej nie będzie. Przybysze są obojętni na frazy i raczej pełni politowania dla wyobrażeń wygnańca.
Część druga przedstawienia jest jak nie przystający do całości epos po katastrofie. To już dopisane fantazmaty, poszukiwanie przeżycia w świecie bez możliwości. Najbardziej sugestywne wydaje się konsumpcja psa Kreski, wobec braku możliwości znalezienia pożywienia. Reżyser nie skąpi analogii do dnia dzisiejszego. Twarz Ferdynanda (Natalia Kalita) zdobi błyskawica jako symbol Strajku Kobiet, a także końcowy krzyk Kalibana (Tomasz Tyndyk) – „wypierdalać” jest niezwykle jednoznacznie wymowny i znaczący. Jednak to zaledwie muśnięcia ukazania dwóch światów, dwóch stron barykady naszego współczesnego świata. Są one płytkie, niepogłębione, delikatne. Świat wyspy jawi się jako pole sporu cywilizacyjnego. Z jednej strony Prospero to wyraziciel wartości pokoju, miłości, spokoju, własnego stylu życia. Z drugiej przybysze to świat podporządkowań i uwikłań. Niezwykle dojmująca i ważna wydaje się rozmowa Prospero z Antonio (Jacek Beler) o realnych powodach wyjazdu tegoż pierwszego. Czy rzeczywiście było to wygnanie, a może chęć odcięcia się od świata realnego w imię własnej prawdy i poszukiwania siebie? Jednak ten wątek tak szybko jak się pojawił został porzucony. Szkoda. Ta ciekawa oś narracji byłaby jasnym przekazem do ukazania dwóch odmiennych mentalności w podzielonym naszym dzisiejszym świecie.
Ze spektaklu bije chłód i asceza. Postaci przemierzają scenę i tak szybko jak na niej są, tak prędko znikają. Anonimowi pozostają Stefano i Trinkulo, ani bawią, ani smucą. Relacja miłosna Ferdynanda i Mirandy gdzieś wyparowała. A najciekawszy wydaje się Sebastian (Mateusz Więcławek) jako czarny charakter i zakała rodziny. Jak na dramat Shakespeare to niezbyt wiele, bowiem w trzygodzinnym przedstawieniu otrzymujemy opowieść o tym, że jesteśmy różni.
Zawsze w Burzy szczególną rolę odgrywa Ariel – duch wolności i apoteozy wyzwolenia. Tu pozostanie na zawsze zniewolony, a może nie, gdyż jego swobodą będą piosenki, które Justyna Wasilewska wykonuje sugestywnie i niezwykle emocjonalnie. Jednak to tylko przerywniki spektaklu, które nie ukryją jego pustki i intelektualnej nicości.
2020: Burza, na podstawie Williama Shakespeare’a, reżyseria: Grzegorz Jarzyna, TR Warszawa, premiera: listopad 2020.
[Benjamin Paschalski]
You must be logged in to post a comment.