OCZAMI DZIEWCZYNY – „DZIADY” – SCENA POLSKA TESINSKE DIVADLO W CZESKIM CIESZYNIE
Uwielbiam odkrywać nowe miejsca teatralne. I choć takowych debiutantów na mojej liście jest niewielu, to jeszcze do finiszu pozostało kilkaset kilometrów do pokonania. Jednym z takich ośrodków, który niezwykle intryguje i zastanawia, jest Scena Polska Tesinske Divadlo w Czeskim Cieszynie. I choć placówka znajduje się w Republice Czeskiej, to występuje w polskim języku, wszak to jedyny, zawodowy, profesjonalny zespół teatralny poza granicami naszego kraju. Jego historia sięga 1945 roku, gdy powstał Cieszyński Teatr Regionalny, ale pod obecną nazwą funkcjonuje od roku 1951. Ponad siedemdziesiąt lat aktywności to pasmo różnorodnych, zdarzeń, etapów, dyrekcji, ale jedno pozostaje niezmienne – występowanie dla widzów. Publiczność stanowi głównie Polonia, a także przyjezdni zza Olzy. Ciekawostką jest, że indywidualnie teatr odwiedza głównie starsze pokolenie odbiorców, ale nie brakuje również zorganizowanej młodzieży szkolnej. Siedziba to modernistyczny, klockowaty budynek ukończony w roku 1961. Jego widownia nie jest olbrzymia, ale posiada znamiona metropolitalnej instytucji mieszczańskiej. Pod jednym adresem – co wydaje się wręcz niemożliwe – funkcjonują dwie kompanie, które naprzemiennie ukazują własne przedstawienia. To fenomen, który warto opisać i zauważyć.
Ostatnia premiera to Dziady Adama Mickiewicza. I trochę z duszą na ramieniu przemierzałem kilometry myśląc, że trzeba mieć niezły pomysł, aby podnieść rękawicę inscenizacyjną po znanych i uznanych produkcjach. Ostatnie lata bowiem to istna sensacja za sensacją artystyczną, ale również podszyta politycznym smakiem. Spektakl poznański w reżyserii Radosława Rychcika wpisany został w świat amerykańskiej popkultury. Kolejne to pierwsze w historii wystawienie bez skreśleń w trzynastogodzinnym projekcie zrealizowanym przez Michała Zadarę w Teatrze Polskim we Wrocławiu. To fenomenalne przedstawienie, gdy wspólnota budowała się wśród wykonawców i widzów, stało się ofiarą nieprzemyślanej zmiany dyrekcji sceny, która doprowadziła do degrengolady i upadku jednego z najciekawszych teatrów naszego kraju. I ową triadę świetnych niedawnych wystawień zamyka jakże aktualne, a w żaden sposób nieuzupełnione dopisanym słowem, wystawienie w Teatrze im. J. Słowackiego w Krakowie w reżyserii Mai Kleczewskiej. Świetny wieczór, gdzie Konrad jest kobietą, a wpisanie postaci w dni strajku kobiet nabierały nowych znaczeń i sensów. Zatem, aby mierzyć się z ową już legendą należy mieć pomysł, skonstruować sensowne widowisko, aby nie stało się tylko sztampowym odrobieniem lekcji dla młodzieży szkolnej spragnionej jasnej wykładni obowiązkowej lektury. Reżyser przedstawienia, a jednocześnie szef artystyczny Sceny Polskiej – Bogdan Kokotek, przygotował wyjątkowo udany wieczór. Nie mierzy się na wielką inscenizację, zna możliwości własnego, kameralnego zespołu, ale co najważniejsze skonstruował logiczną wypowiedź. Co prawda odziera ją z metafizyki, gdyż postaci diabłów i aniołów są zmarginalizowane, nadaje przez to realistyczną wizję dramatu, wszak w głównym punkcie umieszcza uczucie. I nie chodzi o miłość do ojczyzny, która oczywiście pobrzmiewa, ale o serce dla drugiego człowieka.
Centralną postacią opowieści jest Dziewczyna (Martyna Braca), która w samotności zagłębia się w lekturze. Scena z Dziadów. Widowiska jest prologiem ukazania niewiasty, która utraciła bliską osobę. Świeca zgasła, zaczyna się magia wyobrażeń, wizji i fantazji. Kroków, którymi stąpa bohaterka, śledząc losy wybranka. Zamysł układa je poprzez scenę obrzędu i pojawienie się Gustawa, w ostatniej sekwencji. Mija ona niezwykle szybko, jest sprawnym, skrótowym odtworzeniem wątków. Postaci mieszają się, zmieniają kostiumy, aby przejść do ukazania losów młodzieńca z czwartej części i spotkania z księdzem. To opowieść o młodości, tym co minęło, przeszło. Drobne mgnienia tła salonu warszawskiego i już część trzecia i scena więzienna – przemiana Gustawa w Konrada. Niezwykle symboliczna, a ową formułę zmiany umieszcza na dekoracji właśnie owa dziewczyna, która buduje własny dramat tęsknoty, pamięci za tym, którego kochała. Kilka refleksów spotkania uwięzionych, i już improwizacja. Egzorcyzmy i widzenie księdza Piotra. Zwieńczenie to sceny z Senatorem, bez jego snu, jedynie obraz z Panią Rollison oraz Bal. A finał to powrót na cmentarz i wypatrywanie przez niewiastę z towarzyszącym Guślarzem kochanka, którego losy przed chwilą śledziliśmy – jako przykład postaw pewnego pokolenia. Nie ma w tym przedstawieniu zadęcia, deklamacji oraz pompatyczności. Kokotek buduje dramat ludzki, zachowań, postaw. Traktuje wizję Mickiewicza jako z jednej strony ludyczną formę obrzędu, która jest zmarginalizowana do formy teatralizacji, a z drugiej staje się próbą do ukazania losów pewnej generacji. I właśnie nośnikiem są młodzi, którzy na scenie się nie spotykają, nie ma relacji między nimi, ale tworzą dramat rozstania i rozłąki. To ukazanie losów Gustawa/Konrada jako narracji o człowieku, wadzącym się ze światem, z samym sobą, rozdartym pomiędzy marą, a człowiekiem czynu widzianym z perspektywy zakochanej. To bohater walczący o coś, o słuszną sprawę, o przywrócenie obrzędu przywoływania dusz zmarłych, ale odrzucającego uczucie, o które chciałaby walczyć jego przewodniczka w cieszyńskim przedstawieniu. Ta oryginalna realizacja nie nuży, wprost przeciwnie. Język jest żywy, a co istotne reżyser wprowadza nieustanny podkład muzyczny i dźwiękowy (kompozycja Zbigniewa Siwka), który nadaje dobry rytm przedstawieniu.
Całość rozegrana jest w jednorodnej, symbolicznej scenografii autorstwa Krzysztofa Małachowskiego. To dwa, przecinające się czarne podesty, które tworzą obraz krzyża. To bez wątpienia nawiązanie do tradycji teatralnej, która mówi o niepisanej zasadzie umieszczania w polu gry krucyfiksu. Dodatkowym elementem są dwie puste ramy. To uzupełnienie, doprecyzowanie formy opowieści o zdarzeniach, a nie chęć ich jednorodnego zaprezentowania. W roli Gustawa/Konrada został obsadzony Marcin Kaleta. Jednak brakuje w nim zapału i żarliwości. Jest przeciętnym deklamatorem, a nie zapalonym, charyzmatycznym samotnikiem, śpiewakiem uwodzącym swoim pieniem współtowarzyszy. W kostiumie nie odbiega od potocznej wizji postaci – nieznośnej koszuli a la Słowacki i czarnych spodni. Jego postać jest blada i nijaka. Mdła. Należy jednak pochwalić inne pierwszoplanowe role. Ksiądz Piotr (Tomasz Kłaptocz) świetnie mówi tekst, jego głos jest dźwięczny. Z krótkiej sekwencji własnej wizji tworzy ciekawy obraz wadzenia się z transcendentem. Znaczący epizod Pani Rollison w wykonaniu Anny Paprzycy, która świetnie wciela się w niewidomą matkę walczącą o życie syna, nie jest sztuczną gierką, ale żywym przykładem uczuć. To trio zamyka Grzegorz Widera jako Senator. Jego szczupła sylwetka, z melodyjnym głosem i świetnie mówionym wierszem buduje postać bezwzględnego, wyuzdanego kata młodzieży litewskiej. Cały zespół, a to zaledwie kilkanaście osób, udanie radzi sobie z wielością zadań, w których symbolika ukazania pewnego kosmosu rysowanego oczami dziewczyny odgrywa rolę nadrzędną. I choć zapewne wiele osób będzie kręciło nosem, że to nie Dejmek, Grotowski czy Swinarski – jednym tchem wymieniani w programie, ale to Dziady godne cieszyńskiej sceny: uczciwe, sensowne i z pomysłem. Należy zawsze mierzyć siły na zamiary, lecz przy tym być dalekim od chałtury i szmiry. A tu ich absolutnie nie ma.
Zastanawiają mnie takie miejsca jak Scena Polska w Czeskim Cieszynie. Ileż wyzwań, nieoczywistości, ale i tajemnicy tworzenia. To jak spostrzeganie właśnie oczami niewiasty, gdyż każdy teatr, scenę, przedstawienie można opisać na swój własny, indywidualny sposób. Na tym polega piękno sztuki. Ile nas wokół, tyle interpretacji. Bogdan Kokotek ukazał własny koncept świata Adama Mickiewicza. Ciekawe kto będzie kolejny, aby zmierzyć się z arcydramatem wieszcza.
Dziady, Adam Mickiewicz, reżyseria Bogdan Kokotek, Scena Polska Tesinske Divadlo w Czeskim Cieszynie, premiera: styczeń 2024.
[Benjamin Paschalski]
You must be logged in to post a comment.