KOBIETY NA FITNESSIE czyli „Diabły” w Teatrze Powszechnym

Nie ma nic gorszego w teatrze gdy miejsce artystycznej prezentacji zajmuje tani dydaktyzm. Taki, który stara się ubierać w wielkie słowa sprawy ważne i istotne społecznie, a tak właściwie służy tylko jednemu, aby było atrakcyjnie i do przodu. Jest moda, jest trend, to my też tak chcemy. Teatr Powszechny w Warszawie to jedna z najważniejszych scen w kraju. Miejsce, które mianuje się jako „Teatr, który się wtrąca” czerpiąc ze spuścizny patrona Zygmunta Hubnera. Jednak wtrącanie to nie spektakle pod publiczkę. To raczej poważny dialog, rozmowa, coś ważnego dla obu stron: sceny i widowni, a właściwie w takim miejscu: wspólnoty. Wieloletni dyrektor tegoż teatru Zygmunt Hubner pozostawał wierny owej maksymie czy to w okresie Solidarności, po wprowadzeniu stanu wojennego czy drodze do zmian w 1989 roku. Dla aktualności i korespondowaniu ze współczesnością mówił wyraźne tak, ale dla zabijania sztuki tanią aluzyjnością – nie. Dał temu wyraz również w swoich felietonach. Polecam. Dzisiejsza scena przy ul. Zamoyskiego w Warszawie prowadzona przez Pawła Łysaka zaczyna błądzić i niestety poczynają to być manowce artystyczne i intelektualno-emocjonalna pustka. Po świetnej Klątwie Oliviera Frljica, która stała się pretekstem do nagonki na scenę szczególnie przez tych co spektaklu nie widzieli, Teatr począł „odcinać kupony” od owego spektaklu. Tak było z Mefisto w reżyserii Agnieszki Błońskiej niby świadomie odnoszącym się do przedstawienia Chorwata. Jednak była to chybiona próba dorównania utworowi na kanwie Wyspiańskiego. Słabe i mdłe. Nijakie. Najgorsze, że diagnozy ze spektaklu wydają się całkowicie chybione, gdyż mają walor schematu publicystycznego a nie rzeczywistej analizy społecznej.
Dyrekcja sceny kolejny raz zaprosiła Agnieszkę Błońską do realizacji spektaklu. Tym razem na warsztat, razem z dramaturżką Joanną Wichowską, wzięły motywy z opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza Matka Joanna od Aniołów. Mimo takowych deklaracji ciężko doszukać się tejże treści w spektaklu. Owszem jest jedna scena dedykowana Iwaszkiewiczowi, ale nic, kompletnie nic nie ma z magii owego utworu. A co otrzymuje widz? Tani, jak artystyczny warsztat szkolny, kabaret w kilku scenkach o doli i znoju kobiet w naszym kraju. Wchodząc do teatru już jesteśmy bombardowani cytatem z Tomasza z Akwinu: „Kobiety są błędem natury… z tym ich nadmiarem wilgoci i ich temperaturą ciała świadczą o cielesnym i duchowym upośledzeniu…”. Tylko jakby ktoś zapomniał, że akwinita żył w XIII wieku, a nie wczoraj i poglądy średniowieczne absolutnie nie współgrają z dzisiejszą rzeczywistością. I tak toczy się ten spektakl na siódemkę aktorów. I czego w nim nie ma: pióra, nagość w każdej odmianie, tanie tańce, zabawy wibratorem i oczywiście lekcja anatomii na temat łechtaczki, a na koniec sztuka zaspakajania się. No po prostu boki zrywać!
Myślę, że teatr powinien zaoferować pokazy kuratorium oświaty w Białymstoku lub Rzeszowie. Wówczas byłby ciekawszy odbiór społeczny. W chwili obecnej spektakl w Powszechnym jest dla konkretnego, stałego widza, który przychodzi po określone treści i się z nimi identyfikuje i na końcu klaszcze. Tylko, że w przypadku Diabłów nie ma się nic do powiedzenia. Robienie spektaklu w ten sposób, o problemach kobiet i z kobietami, jeszcze bardziej je upodmiotawia. Stają się one jak nagie marionetki, które nie szukają rozwiązań dla bieżących spraw codzienności, ale wykrzykują złość i nienawiść do świata. Przedstawienie przypomina spotkanie na fitnessie grupki koleżanek i tak sobie pogadają o seksie, o problemach i jak nam jest źle, jak nas nie szanują itp., itd. Strasznie to wszystko naciągane i nijakie. Czułem się bardzo nieswojo siedząc na widowni. Szczególnie gdy jesteś dodatkowo nagabywany przez aktorów do współdziałania. Nie znoszę interakcji w teatrze, to chyba niemoc reżyserska powoduje aby na siłę wciągnąć odbiorcę w akcję spektaklu.
Sama warstwa literacka pozostawia też wiele do życzenia. Publicystyka zlewa się z medialną narracją. A już zabawa dwoma wibratorami i komentarze podczas tejże to kwintesencja dramaturgicznej niemocy. Owszem jest zabawa, ale po co i dlaczego? Na to pytanie trudno odpowiedzieć. Przedostatnia scena dedykowana abp Markowi Jędraszewskiemu będąca tańcem z opaskami i flagą tęczową jest nieuczciwa. Wybrzmiewa z niej, że kobiety są za pełną równością we wszystkich dziedzinach życia, a mężczyźni to homofoby. A przecież nie da się zamknąć wszystkiego w takim schemacie, bo wówczas samemu się segreguje i pozycjonuje. Żle, bardzo źle!
I tutaj chyba jest pełen sens Diabłów. Powstał spektakl skrajnie hermetyczny, dla kobiet i o kobietach. Trudno budować dialog, w podzielonym społeczeństwie, jak samemu stawia się mury i rozgraniczenia na świat kobiecy i męski. A przecież istotą współczesności jest równość i poszanowanie, a nie kolejny raz wykazywanie kto pokrzywdzony, a kto wróg. Wbrew pozorom spektakl Błońskiej dzieli, a nie łączy. Manifesty są dobre na ulicy na krótki krzyk i agitację, a teatr stać na większą analizę i diagnozę społeczną.
Diabły, scenariusz: Joanna Wichowska, reż. Agnieszka Błońska, Teatr Powszechny im. Z. Hubnera w Warszawie, premiera: grudzień 2019.
Benjamin Paschalski
You must be logged in to post a comment.